środa, 30 kwietnia 2008

Pakistanskie rozne swiaty

Po powrocie do Multan uderzyla mnie fala goracego powietrza. Nieznosny upal panuje od rana do nocy, sciany pokoju hotelowego sa nagrzane a kiedy wylaczaja prad i przestaje obracac sie wentylator, jedynym miejscem gdzie mozna wytrzymac jest prysznic. Ale jeszcze nie jest zle: najgorsze przyjdzie w czerwcu i lipcu. W zeszlym roku bylo wtedy ponad 52 stopnie i wiele ludzi zmarlo.

Na peryferiach miast rozbite byle jakie namioty lub po prostu rozlozone barlogi , w ktorych spia ludzie. Na wysypiskach smieci. O czy snia tutejsze dzieci? Z pociagu widzialem tez namioty nomadow. Stada koz, baranow i krow pasace sie obok lub pijace wode z malej sadzawki. Przy namiotach wozy. Ludzie ci sa chyba szczesliwsi, bo nie zabawia dlugo w jednym miejscu, nie zdaza zrobic z postoju totalnego, cuchnacego smietnika. Szukaja zielonych terenow dla swych zwierzat. W miastach dzieciaki wedruja z workami, zbierajac z wysypisk cokolwiek sie przyda.

Procz nedzy ludzi, jaka tu zauwazam, boli mnie widok okrucienstwa wobec zwierzat. Caly rzad sklepow otwartych na ulice, gdzie w klatkach tlocza sie kurczaki. Obok nich sterta z juz poderznietymi gardlami. Kupa zakrwawionych bialych, brudnych pior a obok odciete lapki. W tym upale smrod jest nie do zniesienia i wstrzymuje oddech przechodzac obok. Dalej inny rzeznik siedzi na drewnianej lawie i leniwie wachluje brudna szmata na patyku wiszacy kawal koziego miesa. Czarna plama much podnosi sie i opada, jakby to byla jakas zabawa z czlowiekiem. Trabiace, smrodzace ryksze obok a z podworza dolatuje mnie spiew zebraka.  Cudowny, przejmujacy glos. Niezwykle spiewaja tu slepcy w pociagach. Przechodza dosc szybko wsrod pasazerow, nie tak jak zebracy w Indiach i malo jest czasu na zastanowienie: dac czy nie dac kilka rupii.

W poblizu Dera Ada - placu z meczetem, gdzie dzieci kuja Koran rozbil sie szary, nedzny namiot cyrkowy. "Lucky Iranian Circus" daje 3 przedstawienia dziennie. Nie wybralem sie na zadne, ale odwiedzilem placyk. Male kucyki pasace sie pod szmata, lecz i tak jest goraco i prosze faceta oblewajacego teren woda by sie nie kurzylo, zeby napelnil im gumiane zloby. Klepie koniki po bokach pokazujac, jak im sie dobrze powodzi, jakie sa najedzone. Ale te konie sa niezwykle smutne. Dalej na wysokim stolku facet wpuszczajacy za 10 rupii do malego przejscia, gdzie mozna ujrzec, co znajduje sie w odwroconych tylem klatkach. Kiedy widzi mnie z aparatem, zaprasza i nie chce moich pieniedzy. Mam zle przeczucia, ale wchodze. Male klatki z drewna a w nich umierajace zwierzeta: jastrzab, kilka zakutych w metal malp o zrezygnowanych minach, lezacy na boku lis wygladajacy jakby juz nie zyl, dzik i wieksza klatka ze spiacym lwem. Kiedy staje przed nia, chlopak pracujacy w cyrku zaczyna dzgac Krola Zwierzat w bok metalowym pretem, zeby wstal i przedstawil mi sie w calej okazalosci. Prosze, by tego nie robil, ale lew juz usiadl. Obok klatek pas plotna a na nim wymalowano zwierzeta w ich naturalnym, sielskim srodowisku. Duza grupa mezczyzn przypatruje mi sie: chcac zobaczyc zachwyt nad tym co widze, ale nie zobacza zachwytu. Przechodze w inne miejsce z zacisnietymi zebami a tam dwie krowy i dwa bawoly opieciu, szesciu nogach. Kikuty wyrastaja z boku lub zwisaja z zada. Zwierzeta najspokojniej skubia uboga trawe. W innym miejscu namiot z kilkoma stanowiskami gier komputerowych, jakie byly popularne w Europie w koncu lat 80. Jest tez metalowy tor dla metalowych samochodow. Dwoje chlopcow sciga sie a reszta obserwuje. Podszedl do mnie mlody mezczyzna chwalacy sie, ze cyrk mial przedstawienia w Moskwie i na Ukrainie. Zaprasza na wieczorny spektakl. Nie skorzystam. Opuszczam to miejsce obserwowany przez wszystkich i nie chce z nikim rozmawiac.

Festiwal Mistycznej Muzyki Sufi  na pobliskim stadionie do gry w krykieta. Przygotowany profesjonalnie, z ladna scena i krzeslami na murawie. To juz 5 edycja festiwalu, ktory jezdzi po kilku najwiekszych miastach Pakistanu. Zaczyna sie z prawie godzinnym opoznieniem. Wpierw na scenie pojawia sie 22 bebniarzy. To Panj Tani. Wszyscy maja takie same instrumenty zwisajace na szyjach - wielkie "dhole". W kulminacyjnym momencie dwaj skrajni wiruja z nimi wokol wlasnej osi. Mocno odchylaja swoje ciala by zrownowazyc ciezar instrumentu. Zywiolowe wprowadzenie.

Kolejni to bracia Niazi reprezentujacy pakistanski Punjab z zespolem grajacy na fisharmoniach. I w koncu cos swojskiego. Hamid El Kasri z Maroka grajacy gnawa, ktore slyszalem na Jemma el Fna w Marrakeszu. Tam w Maroku muzycy polujacy na pstrykajacych turystow slyszalni sa od rana do poznej nocy. Hamid El Kasri - wnuk sudanskiego niewolnika, ubrany na bialo gra na czyms w rodzaju gitary a towarzysza mu czterej faceci w uroczystych strojach, z blaszanymi kastanietmi i tanczacy. Szczegolnie jeden, o najciemniejszej skorze oddaje sie z pasja tancowi i kiedy wiruje, ludzie bija brawo. Gnawa to mieszanka afrykanska, berberyjska, arabska, z watkami religijnymi oraz z rytmami muzyki z poludnia Maroka, z okolic Rabatu. Powoduje, ze serce bije szybciej.

Po nich na scene wszedl ze swoim kilkuosobowym zespolem Sain Zahoor z Punjabu, ktory w 2006 roku byl laureatem BBC World Music Award. Stal z odwrocona gitara pelna fredzli, w turbanie, z broda i koralami na szyi, czasem wirowal ze swoim instrumentem. Wygladal jak mistyk. Inspiracjami do jego piesni sa duchowe sny. Cudowny glos i spektakl, chyba najlepszy tego wieczoru.

Mlodziutka Senam Marvi o poteznym glosie siedzaca wsrod swych muzykow, jakby prowadzila dialog z instrumentami, nastepnie dwoch grubasow - bracia Arif i Anis Nizami Qawal, grajacy z zespolem bardzo sprawnie na fisharmonii i tablach. Czasem solowki wokalne wykonywal jeden z siedzacych za nimi muzykow, ktorzy zazwyczaj wybijali rytm klaskaniem.

Na plac wciaz przychodzili ludzie i w koncu nie bylo wolnych miejsc. Wydarzeniem wieczoru byl wystep Abidy Parween. Nieco otyla kobieta po 50., z rozwichrzonymi wlosami usiadla wsrod swych muzykow. Ludzie pchali sie do przodu, by fotografowac ja telefonami komorkowymi i brodaci ochroniarze z karabinami mieli sporo roboty. Abida w swoich piesniach wykorzystuje wersy mistykow sufi: Shaha Abdula Latifa, Amira Khusrau, Bulleh Shaha i innych. Obserwowalem niezwykle reakcje ludzi na widowni. Niektorzy byli jak w transie. Religijnym transie. Czasem wznosili rece przed siebie, w jej kierunku lub w strone nieba, jakby toczyli dialog, uczestniczyli w pelni, w pelni przezywali slowa. I zaczalem zalowac ze nie znam urdu. Jakas grupka mlodych mezczyzn z boku skandowala. Abida panowala nad widownia i pomyslalem, ze gdyby w tym momencie szatan ja opetal i wypowiedziala slowa: "smierc niewiernym psom", byloby ze mna krucho. Ale sufizm glosi milosc. Jest biegunowy w stosunku do islamskiego fundamentalizmu. Sufi kojarza mi sie ze skromnymi pierwszymi Franciszkanami, bo tez chodzili we wlosienicach, co bylo odpowiedzia na przepych kalifow dynastii Umajjadow.

Koncert trwal prawie do 2 w nocy i szczesliwy wracalem do hotelu.  

Ali i Roshiqua zabrali mnie na dwa wesela. Na pierwszym zenil sie syn najbogatszego w miescie czlowieka - potentata w przemysle skorzanym i tekstylnym. Uroczystosci odbywaly sie w dwoch miejscach: osobno dla kobiet i osobno dla mezczyzn. Odprowadzilismy Roshique i poszlismy do "namiotu" mezczyzn. Niezwykle bogactwo, wielki teren strzezony przez ochroniarzy, dobre samochody, eleganccy faceci, tysiace lampek, muzycy, stoliki rozstawione na rowno przystrzyzonym trawniku, pelno wentylatorow rozpraszajacych tez orzezwiajaca mgielke. Usciskalem pana mlodego, wyraznie juz zmeczonego trwajacymi wiele dni uroczystosciami, ktory siedzial na oswietlonej scenie i pojechalismy na nieco bardziej liberalna impreze. Tam kobiety i mezczyzni mieli ze soba wzrokowy kontakt, ale to wszystko. Nawet malzenstwa nie mogly zbytnio sie trzymac razem. Kobiety blizej sceny, mezczyzni z tylu. A na scenie tance czlonkow rodziny. Najblizszych. Bracia, kuzyni pana mlodego ubrani byli na niebiesko, dziewczyny roznie. Ten dzien pakistanskiego slubu nosil nazwe "mehdi", co znaczy "henna". Rzeczywiscie panna mloda, ktora wyprowadzono z domu pod oslona wzorzystego plotna trzymanego nad nia przez druhny miala rece cale w kwiecistych wzorach. Do wyjscia z domu sprowokowali ja tanczacy przy dzwiekach dholu mlodzi mezczyzni z rodziny pana mlodego.  Potem razem ruszyli na scene. I tam tanczono. Nie tanczyl jednak ani pan mlody ani jego narzeczona. Tance byly choreografowane. Nieco sztywne trzymanie sie zasad, kroki, ktore im sie mylily. Ali spytal, czy mi sie podoba, ale wolalem polski zywiol. Tu nie mozna bylo sie dolaczyc do tanczacych a korcilo mnie, bo kilka panien bylo wcale wcale! Po tym dniu uroczystosci beda sie odbywaly w domu, a raczej przed domem pana mlodego.

W koncu podano jedzenie i znow osobne stoly dla mezczyzn i kobiet. Pyszne jedzenie i kucharz - gej z wisiorkami na szyi, w czerni i wymalowanymi oczami obserwujacy mnie. Bylem jedynym zachodnim gosciem. Rozbawilem Alego mowiac, ze jesli tak Pakistanczycy patrza na kobiety jak ten kucharz na mnie, to wiem, dlaczego one sie przed nimi zaslaniaja. Sam mialem ochote wskoczyc w burke. Zegnajac sie z rodzinami bioracych slub zapraszano mnie nazajutrz, ale musialem ruszac w droge.

W ciagu kilku dni poznalem rozne oblicza Pakistanu. Bogaci ludzie zyja w totalnej izolacji od otaczajacej ich biedy. Przepasc jest ogromna. Nie chce oceniac tego co widzialem. To wszystko musi we mnie dojrzec. Takie obrazki widzi sie zreszta na calym swiecie i nie zmienimy tego.

 

Podobno mozna poznac swiat nie wychodzac z domu ale czy ksiaze Siddartha doznalby oswiecenia, gdyby nie opuscil swojego palacu?

 

Przyjechalem z Multan do Rawalpindi i odwiedzilem w sasiedniej stolicy kraju - Islamabadzie Ambasade. Pierwotnie miala to byc Ambasada Iranu, ale wiele osob odradza mi przemieszczanie sie ladem, szczegolnie w okolicy granicy. Niedawno zabito tam pasazerow autobusu jadacego z Quetty do Zahedanu. Pas przygraniczny na glebokosc 200 - 300 kilometrow wglab Iranu kontrolowany jest przez przemytnikow. Poza tym Iran przejechalem juz 3 lata temu, odwiedzilem to co najciekawsze a pokonywanie odleglosci pomiedzy miastami w tym kraju zajmuje duzo czasu. Postanowilem wiec pojechac do Syri, by stamtad przejechac do Turcji, moze przeplynac na Cypr.  Dalej zobaczymy.

Odczuwam juz pewne znuzenie. Pakistan jest trudnym krajem. Czesto jestem zaczepiany na ulicy. W Rawalpindi i Islamabadzie moze troche mniej niz w mniejszych miejscowosciach lub pociagach. Czasem ktos na migi pokazuje mi, ze liczy iz napisze mu zaproszenie a on poleci dzieki temu do raju, czyli na Zachod. Czasem ktos pyta czy jestem z Ameryki, moze z Chin? W tutejszych hotelach mialem problemy, bo niezbyt chetnie chcieli mnie meldowac, rzekomo z powodu problemow z policja, ale chyba nie tylko. Pakistan nie jest najbezpieczniejszym miejscem i nieraz ktos mnie pyta, gdzie jest moj ochroniarz. Nawet policjanci.

Jeszcze kilka dni i jesli kupie bilet na samolot, przetuneluje do Syrii inshaalah.

 

Nowe zdjecia w ostatnim albumie.

piątek, 25 kwietnia 2008

W dolinie Indusu

Na poczatek serdecznie dziekuje wszystkim za pamiec o moim niestety wieku... . W Pakistanie trudno po naszemu celebrowac takie wydarzenia, bo alkoholu tu nie uswiadczysz.

Z Lahore wyruszylem nieco na poludnie do miasta Multan. Ryksze, drewniane wozy ciagnione przez malenkie osiolki, czasem tez muly i konie. Smutny los tutejszych zwierzat. To nieturystyczne miejsce i trudno znalezc internet. W dodatku w Pakistanie prad jest przez godzine, potem godzine nie ma i znow jest. I tak do nocy. Czasem cala noc wentylator sie obraca i mozna usnac, ale kiedy znow wylaczaja energie, budze sie, bo goraco strasznie.

Hotel nedzny, ogolna bieda, ale znow przyjazni ludzie. Odwiedzilem piekny Grobowiec Sultana Baha-ud-din Zakria zyjacego w XII wieku. Wewnatrz ciemnego pomieszczenia, przed grobem modlacy sie ludzie. Maksymalne skupienie. Zeby dojsc do tego wielkiego budynku z cegly, na planie wielokata, o pieknych ceramicznych ozdobach trzeba boso przejsc po nagrzanej ceglanej posadzce i to po poludniu jest droga przez meke. Wszystko dla Allaha. Przechodzac obok jednego z meczetow zainteresowaly mnie kolyszace sie postaci wewnatrz. Wszedlem do srodka, zdjalem butyi podszedlem pod arkady, gdzie w dwoch rzedach siedzieli chlopcy w wieku 7 - 18 lat kujacy na pamiec Koran. Dozorowal ich nauczyciel - facet o uduchowionym spojrzeniu. Przysluchiwal sie, jak klepia Swiete Slowa z niebianska mina i zamknietymi oczami, ale kiedy ktorys sie pomylil, dostawal gumowa zyla przez plecy. Dowiedzialem sie, ze lekcje te trwaja codziennie od 6.00 rano do 22.00 wieczorem, z dwiema przerwami godzinnymi.

Naprzeciw Guild Hotel w ktorym znalazlem pokoj znajduje sie szkola dla dziewczyn. Poszedlem tam spytac o jakiekolwiek informacje dotyczace miasta. Przyjela mnie starsza nobliwa pani w eleganckim biurze. Niezbyt mogla mi pomoc, ale jej kierowca odwiozl mnie do jej syna pracujacego w innej czesci miasta w szkole dla chlopcow. Ali Nasir biegle mowi po angielsku. Studiowal w University of East London i 10 lat po powrocie do Pakistanu wciaz slychac typowy akcent. Szybko znalezlismy wspolny jezyk i jeszcze tego samego wieczoru zaprosil mnie wraz ze swa zona o imieniu Roshiqua do ekskluzywnej restauracji. Pakistan - kraj niezwyklych kontrastow. Sterty smieci i ludzie zyjacy w trudnej do opisania nedzy a obok takie restauracje, ktorych nie powstydzilaby sie zadna stolica zachodniej Europy. I to jedzenie! A deser!

Roshiqua ma olbrzymia wiedze na temat swego kraju, miasta oraz sufizmu. Spedzilismy fantastyczny wieczor i umowilismy sie na kolejne spotkanie, kiedy znow wroce do tego miasta. Dobrze trafilem, bo akurat pomiedzy 24 a 27 kwietnia trwa tu International Mystic Music Sufi Festival. Wyjechalem jednak na 2 dni na poludnie odwiedzic Mohenjodaro. Meczaca podroz pociagiem do miasta Rohri, gdzie przy dworcu w jednej z ponurych restauracyjek na zapleczu znalazlem pokoik. Wieczorem rozklada sie prycze dla podroznych majacych nocne pociagi. Pokoj wygladajacy jak wiezienna cela - 100 rupii. To 4 zlote. Brak toalety. Moglem sie umyc nieco dalej na zapleczu innej restauracji wsrod ruin. Woda z betonowego basenu lejaca sie ciurkiem z kranu. Wszystko to plus upal, brak pradu i powazne dolegliwosci jelitowo - zoladkowe. Niewesolo. Zostawilem plecak w tej norze i pojechalem wczesnym switem pociagiem do Larkana a stamtad jeszcze 28 kilometrow na pace vana, na przyczepce traktora, z kabiny ktorej wydobywal sie bollywoodzki jazgot zagluszajacy prace silnika, na koniec jeszcze ryksza. Wstep na teren ruin Mohenjodaro: Pakistanczycy - 10 rupii, turysci - 200. Ale malo turystow tu dociera. W ksiedze, do ktorej musialem sie wpisac bylo kilkanascie nazwisk z calego swiata osob, ktore tu byly w tym roku. Cywilizacja Doliny Indusu jest ceglana. Ruiny Mohenjodaro - cywilizacji, ktora tu istniala juz w 2500 roku p.n.e. takze jest ceglana. Po drodze wsrod pol czesto zauwazalem male cegielnie. Wydaje sie, ze niewiele zmienilo sie od tych najdawniejszych czasow. Mohenjodaro to kilka stanowisk archeologicznycjh. Z pewnoscia wiele tu jeszcze czeka na odkrycie. Korcilo mnie, by urwac sie pilnujacemu mnie straznikowi i pogrzebac w ziemi. Wiele ruin zarastaja krzewy, wszedzie resztki cegiel, takze kawalki ceramiki i kawalki kol - ozdob, jaki nosily kobiety w epoce brazu. Zrobilem blad, ze zostawilem swoj plecak w Rohri, bo nie moglem zbyt dlugo pobyc w Mohenjodaro. Miejscowe muzeum - wstep kolejne 200 rupii - nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Interesowaly mnie najbardziej stemple z tajemniczym pismem, ktorego podobno wciaz nie odczytano, ale byla tylko plansza na scianie. Oryginaly zabralo inne muzeum chyba w stolicy, a moze w Wielkiej Brytanii?

Rohri to miasto nad Indusem. Do wiekszego Sukkur przejezdza sie wielkim zelaznym mostem. Na rzece lodzie, ktorych ksztalt nie zmienil sie z pewnoscia od tysiaca lat. I osiedla ludzi zyjacych pod namiotami na smietniskach w niewyobrazalnej nedzy. Osiolki maja trudnosci by wspiac sie pod gorke na most, ciagnac wielkie wozy. Ich kopytka sie slizgaja na asfalcie. Wielbladom idzie lepiej.

Czesto w drodze nagabuja mnie ludzie. Oczywiscie mezczyzni. Kobiety nie maja na ogol wiele do powiedzenia. Faceci podaja rece i pytaja o imie, "do jakiego kraju naleze", itd. Czasem na ulicy slysze zawolania w swoja strone"hej! kim jestes?" Nie brzmi to zbyt milo. Padaja tez niewygodne pytania o religie. Kiedy zadaje je facet o twarzy fanatyka, gdzies wieczorem w ponurej restauracji, a kilkunastu zarosnietych mezczyzn patrzy beznamietnie, czuje sie nieswojo. Ale nie bylo dotychczas zadnych problemow. W pociagach ludzie czestuja mnie jedzeniem, chca mi kupowac napoje u przechodzacych sprzedawcow. Rewanzuje sie tym samym.

Jadac z powrotem, zatrzymalem sie w miescie Bahawalpur. W pociagu poznalem kilku mezczyzn, ktorzy zaproponowali,  nocleg w ich biurze. Byl to jakis budynek rzadowy sasiadujacy z meczetem. Niezwykle przyjazni ludzie. Mialem do dyspozycji lozko na dachu lub w pokoju. Wybralem dach, jakos rozciagnalem moskitiere i przetrzymalem do rana. Czestowany herbata i sniadaniem, serdecznie zegnany wrocilem do Multan.

Zadzwonie zaraz do swoich nowych przyjaciol i wieczorem wybierzemy sie na Festiwal.

Jak pisalem, trudno tu o internet. Korzystam z uprzejmosci Multan Swedish Institute of Technology w poblizu mojego hotelu. Nowoczesna, skomputeryzowana szkola. Juz jest pusta, bo dzis piatkowe wczesne popoludnie. Pora modlow.

sobota, 19 kwietnia 2008

Pozegnanie z Indiami

Trudno mi bylo odnalezc sie w brudnym, glosnym Bikanerze po opuszczeniu pustyni. Spedzilem tam dwa dni. Przyjemnie bylo jedynie w starej czesci miasta, gdzie podobne haweli jak w Jaisalmerze, ale  nie z zoltego lecz rozowego piaskowca. Bardziej kolorowo i mniej turystycznie niz w Zlotym Miescie. Chodzac ulicami dwa razy mineli mnie na motorach faceci z wasami zwinietymi w spirale, wygladajacymi jak czarne talerze przyklejone do policzkow i zaczalem przeprowadzac dochodzenie co to za ludzie. Pytalem o nich sklepikarzy, czasem przechodniow; w koncu ktos pokazal mi kierunek i powiedzial: "kanu ranga".  Nie mialem pojecia, czy to okreslenie jakiejs sekty, stowarzyszenia, miejsca, ale w koncu doszedlem pod wskazany adres. Okazalo sie, ze to nazwisko faceta z obfitym zarostem. W domu byla tylko zona, wiec czekalem az wroci. Uprzedzila go telefonicznie, ze czeka na niego jakis  "Angerej", czyli "Bialy" i kiedy przyjechal motorem, uscisnal mi dlon. Mezczyzna o pulchnej twarzy z krotkim wasem, za to niezwykla broda, ktorej konce mial zawiniete za uszy. Broda byla farbowana na czarno, facet mogl miec ponad 60 lat. Zaprosil mnie do domu, wyslal wnuczke po herbate i pokazal kilka albumow zdjeciowych. Okazalo sie, ze to bardzo znana osoba. W 2005 roku wybrano go Misterem Rajasthanu, trzykrotnie byl Misterem Bikaneru. Ubrany w tradycyjny stroj, na zdjeciach odbieral nagrody, pozowal do zdjec podczas przeroznych Festiwali, gral tez w kilku sztukach dotyczacych historii Rajasthanu.  Na scianie plakat reklamujacy rajasthan w samym srodku on. Jego dwaj mlodsi bracia a takze bratanica i bratanek takze grali  w przedstawieniach.  Niezwykle ciekawa osoba. Sam zaproponowal, ze przebierze sie w stroj odswietny bym mogl zrobic zdjecia. Potem przyniosl takze stroj dla mnie i zawinal mi turban na glowie. Zlecialo sie cale sasiedztwo zainteresowane naszym spotkaniem. Kanu Ranga poslal tez po profesjonalnego fotografa, ktory zrobil cala sesje zdjeciowa. Zegnalismy sie jak starzy znajomi. Bardzo sympatyczne a jednoczesnie dziwne spotkanie... .
Odwiedzilem tez Karni Mata - swiatynie szczurow w wiosce Deshnok oddalonej od Bikaneru okolo 30 kilometrow. Po drodze minelismy wrak autobusu, ktory na prostej drodze zderzyl sie czolowo z mala ciezarowka, na pace ktorej jechali ludzie. Widzialem potworne zdjecie z tej tragedii dzien wczesniej na pierwszej stronie miejscowej gazety. 14 ofiar smiertelnych, 40 rannych. Norma w Indiach.
A swiatynia niezwykla. Odwiedzilem ja juz wczesniej w 2004 roku wraz ze studentami. Obuwie pozostawia sie w malej przechowalni na zewnatrz i chodzi boso po marmurowej posadzce pelnej twardych, wyschnietych szczurzych odchodow. Gryzonie przebiegaja, ludzie pozostawiaja im pokarm po katach, pelno szczurow klebi sie na brzegach metalowych misek z mlekiem. A w nich mnostwo much. Muchy sa wszechobecne. Czasem przebiegajacy szczurek powoduje, ze czarna chmara wznosi sie i znow opada na jakis kawalek jedzenia lub... zdechlego szczurka. Bo takie tez tu sa. Wiele gryzoni po prostu sobie spi byle gdzie. Wiedza, ze tu nie grozi im zadne niebezpieczenstwo. Procz much i szczurow sa tez golebie. No i ludzie, szukajacy po katach bialego szczura a kiedy juz go dostrzega (a takie sa co najmniej dwa; oba widzialem), skladaja poboznie dlonie, zamykaja oczy a usta poruszaja sie nie wydajac dzwieku. Mantra czy modlitwa do gryzonia - albinosa? Najlepiej jest odwiedzic Karni Mata rano, kiedy marmurowa posadzka jeszcze nie jest nagrzanma sloncem. Po poludniu trudno sie chodzi, bo parzy w stopy.
Wyjechalem z Bikaneru nocnym pociagiem. Rano juz za oknem inny pejzaz. Polnocny Rajasthan i Punjab to zyzne ziemie. Pola, zlote lany zyta. Tutaj trwa juz pora zniw. Ludzie kosza zboze. Punjab indyjski to kraina Sikhow a ich glownym miastem jest Amritsar lezacy blisko granicy z Pakistanem. Tam dojechalem i zatrzymalem sie w Tourist Guest House. Jeszcze w drodze poznalem starszego wiekiem Francuza a w hotelu Angusa z Alaski i Lilli - pol Rosjanke, pol Libanke. Milo bylo spedzic z nimi dwa dni w tym miescie. Wieczorami odwiedzalismy ponura pijalnie herbaty. Sciany z desek, kiedys wymalowano na nich loga coca coli i tak zostalo. Brud nie z tej ziemi. Gdyby ekipa z BHP tam zajrzala, dostalaby apopleksji. Ale git; w tym miejscu fajnie pilo sie indyjska whisky.
Glowna atrakcja Amritsaru jest Golden Temple. Najswietsze miejsce Sikhow. Oaza ciszy i spokoju, medytacji i skupienia. Na jej teren wchodzi sie boso, przechodzac przez maly basenik z woda. Wielu brodatych Sikhow odiwedza to miejsce z calymi rodzinami. Przywiazujac swoj sztylet do turbany zwanego "pagree" zazywaja kapieli w wodach Basenu Nektaru - Sarowar, jak nazywa sie duzy zbiornik wodny okalajacy glowna swiatynie. A w nim wielkie karpie. Do Swiatyni wchodzi sie dlugim pomostem. A tam na prawde odczuwa sie swietosc. Niezwykle bogactow ornamentow i ludzie siedzacy na dywanach z malymi ksiazeczkami. Zakaz robienia zdjec. Ktos pokazal mi na migi, ze za zdjecie wewnatrz mozna spodziewac sie poderzniecia gardla. Mozliwe. Ale mnie korcilo, zeby zaryzykowac!
Duzo ludzi spaceruje wokol zbiornika wodnego przy arkadach z bialego marmuru. Jest tam czysto jak nigdzie w Indiach. Toalety o zachodnim standarcie. 
Sikhowie to elita Indii. Ojcem Sikkhizmu jest Guru Nanak zyjacy na przelomie XV i XVI wieku. Byl monoteista i nie uznawal podzialow kastowych. Wiele podrozowal po Indiach, Cejlonie, Tybecie, Sikkimie a takze Bliskim Wschodzie i stworzyl religie bedaca w zasadzie czyms pomiedzy hinduizmem a  islamem. 
Siedzialem w cieniu arkad obserwujac spacerujace rodziny i oddajace pobozne poklony w kierunku Zlotej Swiatyni, sluchajac niezwyklych hipnotycznych spiewow z glosnikow i myslalem o rzezi, jaka miala tu miejsce po zabiciu Indiry Gandhi. Zamachu dokonal jej straznik - Sikh. Wtedy wzburzony lud zaczal masakrowac Sikhow a czolgi armii indyjskiej wdarly sie na teren swiatyni. Basen wypelnil sie krwia. Przy swiatyni znajduje sie muzeum Sikhizmu. Wiele olejnych obrazow ukazujacych martylorogie tych ludzi, walki z Hindusami, Mogolami i Brytyjczykami, obrazy tortur, jakimi byli poddawani. Ale wielu Sikhow popelnialo tez w XX wieku rytualne samobojstwa. W muzeum jest 13 duzych makabrycznych fotografii Sikhow, ktorzy 13 kwietnia 1978 roku popelnili "sakralne" samobojstwo, ale nie do konca wiem, dlaczego. Chodzilo o ich swieta ksiege, jak tlumaczyl mi pilnujacy ekspozycji. W 1922 roku pociag przewozil wiezionego przez Brytyjczykow sikhijskiego guru i jeden z obrazow ukazuje siedzacych na torach ludzi probujacych zatrzymac pojazd. Pociag masakruje ich oczywiscie. Kazdy Sikh ma przy sobie sztylet, najczesciej pod ubraniem, wielu tez wciaz paraduje z szablami, ale to spokojni, uprzejmi ludzie. Nie sa tak natretni jak typowi Hindusi i lubie ich towarzystwo. Zajmuja czesto wysokie pozycje w urzedach. Ale widzialem tez bardzo biednych Sikhow; rykszarzy, pracujacych w polu.
Dzis rano dojechalem juz do Pakistanu. Wpierw autobusem do granicy , tam sprawna ale oczywiscie biurokratyczna odprawa celna i kiedy po drugiej stronie czekalem na cos, co zawiezie mnie do pierwszego pakistanskiego miasta - Lahore, zatrzymal sie wielki autobus na belgijskiej rejestracji.Bialy kierowca, obok niego kobieta i zadnych podroznych. Okazalo sie, ze sa Nowozelandczykami. 2 miesiace temu wyjechali autobusem pelnym Angielskich i Irlandzkich turystow z Londynu, przejezdzajac przez Europe, Turcje, Iran, Pakistan i Indie, docierajac do Nepalu. Stamtad cala wycieczka leciala wpierw do Kalkuty i samolotem do domu a oni wracali tym autobusem. Podwiezli mnie do miasta.
To moja druga wizyta w Pakistanie. Pierwsze porownania z Indiami? Na pewno nieco mniej trabienia na ulicach (dzieki Bogu!), ale ryksze kopca niemozliwie! Wsrod pierdzacych ryksz, motorow, skuterow i rowerow wiele tez drewnianych powozow ciognionych przez osiolki, konie, woly. Ludzie sa tu mniej nachalni i goscinni. Czesto, kiedy gdzies przystaje i pytam o droge lub zamawiam herbate, ciekawi sa skad jestem i usciskuja dlon. Czuje sie tu bezpiecznie.
Rano ruszam wglab kraju. Kolejny przystanek - miasto Multan, do ktorego dojade pociagiem.

A w Nepalu wciaz licza glosy po wyborach sprzed ponad tygodnia. Tragarze znosili dlugo kosze z glosami z najwyzej polozonych wiosek. W dniu wyborow nie doszlo do zadnych wiekszych ekscesow na szczescie, choc dzien wczesniej policja zastrzelila 7 maoistycznych bojowkarzy, ktorzy napadli na chlopakow z Kongresu Nepalskiego. Wyniki sa juz znane: zwyciezyli Maoisci. Po kilkuset latach monarchi to calkiem nowy rozdzial w historii tego kraju. Trzymam kciuki za ta raczkujaca demokracje. Jesli ktos chce sledzic, co tam sie dzieje, zapraszam na www.nepalnews.com

niedziela, 13 kwietnia 2008

Pustynia

Ostatni wieczor przed wyjazdem do pustynnej wioski Khuri spedzilem z rodzina Jagdisha. Jedzenie przygotowywala Samdahr i jej dwie corki: Samita i Lalita. Pierwsza 17 letnia, druga 14. Za pol roku beda juz mezatkami. Jagdish znalazl juz dla nich kandydatow na mezow. Zna ich rodzine, mieszkajaca w wiosce oddalonej 500 kilometrow od Jaisalmeru. Dziewczyny poznaja ich przed samym slubem. Malzenstwo to transakcja. Rodziny dlugo sie spotykaja i umawiaja, wiec po takich zabiegach prawie niemozliwe jest zerwanie "zareczyn". Wydane zostana obie naraz, bo to taniej.

Czy 13 lat to nie za mlody wiek na malzenstwo? - pytam Jagdisha. Absolutnie. Oczywiscie nie bedzie jeszcze mieszkala sama z mezem. Dzieci pozostana w domach z wlasnymi rodzinami przez kilka lat, uczac sie od matek i ojcow nowych zyciowych funkcji. Jagdish i jego dwaj bracia takze byli tak ozenieni przez ich ojca z trzema corkami swego przyjaciela. Jagdish byl najstarszy i mial wtedy ...10 i stala sie muzykami chwalacymi dawne czasy oraz swego krola.Graja i spiewaja o nim. Wtedy ta czesc zaczeto nazywac Bhopa. Sluchajac rzewnych tonow ravanhatty zdaje sobie sprawe jak wazna dla nich jest ta pamiec.

Pozegnalem sie z rodzina Jagdisha zdajac sobie sprawe, ze nie zobacze juz dziewczyn, jesli kolejny raz odwiedze Jagdisha. Zamieszkaja w domach swoich mezow.

Ponad godzina jazdy autobusem na poludniowy zachod i znalazlem sie w innym swiecie. Wioska Khuri jest bardzo stara. Niektore chaty postawily na turystyke i podworza otaczaja male okragle gliniane chatki srednicy okolo 4 metrow kryte stozkowymi dachami z patykow wspartych na sekatych zerdziach. W czasie dnia podczas upalu dobrze jest schronic sie wewnatrz, wieczorem jednak domki sa nagrzane i spalem na zewnatrz rozwieszajac nad lozkiem moskitiere. To nie jest sezon turystyczny. Procz mnie w jednej z 6 chatek mieszkalo tylko malzenstwo z Nowej Kaledonii a potelat! Jego zona - Samdahr - 7 lat. Najmlodsza z jej siostr - Santosh -  w momencie zamazpojscia miala 4 lata!

Jagdish opowiedzial mi o swojej kascie. Teraz nazywaja sie Bhopa, ale wiele set lat temu nalezeli do kasty Nayak. Byli gwardia krola Pabuji. Kiedy ten zginal i krolestwo sie rozpadlo, zolnierze rozpierzchli sie. Jedni zajeli sie rzemioslem, kupiectwem, ale czesc, ta "bardziej romantyczna" zyje do dzis mitami m przyjechaly tez 3 Angielki. Przybywa sie tu glownie by wziac udzial w Camel Safari, zazwyczaj jedno, ale tez kilkudniowym. Tu kazdy ma wielblady. Raz widzialem pod wydmami autobus turystyczny. Ludzie z zachodu, glownie Francuzi - podjezdzaja pod wydme, przesiadaja sie na wielblada, ktory prowadzony przez wasatego w turbanie zawozi ich na gore. Tam maja cold drinks i spanko jedna noc. Rano powrot klimatyzowanym autobusem do klimatyzowanego hotelu ze zdjeciami wschodu i zachodu slonca na pustyni. Git. Ale mnie to nie bawi. Kiedy tylko dojechalem do Khuri rzucilem plecak na lozko w chatce, zaopatrzylem sie w 2 litry wody i ruszylem na pustynie. Arabski poeta pisal przed wiekami: "dwie sa rzeczy, ktore moze wielbic mezczyzna; kobiety o bujnych ksztaltach lub pustynie anachorety". Uwazam, ze jedno nie wyklucza drugiego... .  Inny pisarz muzulmanski, ktorego slowa wracaja mi w pamieci podczas calej tej podrozy pisal, ze rozkladanie i zwijanie namiotow to modlitwa zarliwsza niz ta w meczecie.  Pustynia nasycona jest historia. Jakby dopiero co przeszly tu karawany. Odnajduje czasem wsrod piaskow kawalki ceramiki, kamienie ulozone w kregu, gdzie rozpalano ogniska, takze slady prehistorii, gdzie wyrabiano kamienne narzedzia. Jakies skamieniale kosci zwierzat.

Do pasa wydm od wioski jest kilkaset metrow drogi przez sawanne. Krzewy z ostrymi kolcami, niskie drzewa, ale takze zielone krzaki o fioletowo-bialych kwiatach. To wyglada jak cud. Ale krzewy te sa niejadalne. Malenkie listki ostrych krzewow skubia kozy i wielblady przyprowadzane tu na wypas, zanim stana sie winda dla Francuzow na wydme. Czasem przemykaja gazele, nerwowo machajac czarnymi ogonkami na bialych zadach. Widzialem polowanie dwoch wielkich psow, goniacych kilka tych zwierzat. Gazele popisywaly sie swoja zwinnoscia, podskakujac bardzo wysoko. Po kilkuset metrach zdyszane psiska daly sobie spokoj.

 

Siedzialem w cieniu drzewa cwiczac gre na drumli, prezencie od Jagdisha. Stary, szamanski instrument znany we wszystkich kulturach. Czulem jakas niezwykla bliskosc tego miejsca. Gdzies w umysle, w prapamieci ten obraz wydm, ksztaltowanych przez wiatr, surowosc pejzazu, dzwieki, slady na piasku, wszystko to jakby bylo gleboko zakorzenione. Pustynia jest jak kobieta, nie tylko z powodu ksztaltow, jakie przybieraja wydmy. Rankiem piasek chlodzi stopy, ale juz kilka godzin pozniej skaczac z wydm parzy mi stopy. Na sawannach kolczaste patyki wbijaja sie w podeszwy. Pustynia jest chimeryczna, ale ci, co mieszkaja na niej zdaje sie od poczatku, wiedza jak przetrwac. Ale nie ujarzmic.

Przeszedlem jeden pas wydm, sawanne, drugi pas i znalazlem sie w wiosce Ratrasar. Ludzie tam inaczej niz w Khuri, niezbyt ufnie obserwowali mnie ze swoich gospodarstw. Wybiegaly za to dzieci proszac o pieniadze, "skulpen" lub "cokolat", ale jak tu przyniesc coklat, kiedy jest ponad 40 stopni w sloncu?

Chaty i ogrodzenia sa piekne. Ta wioska nie jest nastawiona na turystyke. Na szczescie. Obszedlem teren i wrocilem do Khuri, bo dwa litry wody okazalo sie za malo na 3-godzinny spacer. W Ratrasar nie ma ani sklepu ani pradu.

   

 

Trzy dni i trzy noce spedzilem w tym niezwyklym miejscu. Wiekszosc czasu na pustyni, w samotnosci. To pierwsze takie miejsce chyba w calej podrozy, gdzie udalo mi sie w pelni zrelaksowac. Nie myslec o niczym, tylko byc obecnym i odczuwac niezwykly zwiazek z Ziemia.

 

 

 

Wrocilem do Jaisalmeru. Wyjade stad jutro, bogatszy o wieksze rozumienie tego miejsca, nieco lepiej tez orientujac sie w calej ludzkiej kolorowej mozaice, jaka przetacza sie uliczkami. Czasem siadywalem na placyku przed fortem - Gopa Chowk i przy herbatce za 5 rupii pytalem sklepikarza o ludzi. O kobiety z okraglymi, zlotymi ozdobami w lewym platku nosa i w uszach: to muzulmanki, chodzace w strojach bardzo kwiecistych, w ktorych przewaza fiolet, granat i zielen. Na szyi i przegubach dloni nosza grube srebrne ozdoby. Ich mezczyzni maja biale turbany. Inne panie, nad lokciami majace mnostwo bialych kol z plastiku, ktore kiedys byly z kosci sloniowej. To kobiety wysokiej kasty Radzputow. Ale teraz mozna je tez zobaczyc, jak sprzedaja zielenina na bazarze. Mezczyzni z radzpuckiej kasty Murkhe maja w obu uszach kolczyki wygladajace na obraczki, mezczyzni Gokhru nosza kolczyki dlugie, przez cala dlugosc ucha.

Pisze do Was a tymczasem na zewnatrz zaczelo padac! Wyobrazam sobie wspaniale zapachy na pustyni i zaluje, ze tam juz nie jestem.

 

środa, 9 kwietnia 2008

Jaisalmer - zloto, cekiny i piasek

Jaisalmer. Od pierwszej tu mojej wizyty w grudniu 1999 to miasto tkwi mocno w moim umysle i czasem wraca w snach. Zlote Miasto. Zloty Jaisalmer. Fort wyrasta na otaczajacej go pustyni a rankiem, w swietle wschodzacego slonca jego mury z zoltego piaskowca wydaja sie mienic jak szlachetny kruszec.

Fort zbudowano w polowie XII wieku, miasto rozlozylo sie u jego podnoza. Od XVIII wieku ludzie takze zaczeli osiedlac sie w murach obronnych i teraz mieszka tam okolo 300 rodzin. Wewnatrz jest spokojniej niz poza wysokim murem. W waskich, czystych uliczkach na ogol spotyka sie siedzacych leniwie sprzedawcow czekajacych na turystow, oferujac im kolorowe dywaniki, pocztowki, pamiatki. Sprzedawcy mowia po francusku tak samo dobrze jak i po angielsku, bo najwieksze grupy objezdzajace Rajasthan to wlasnie Francuzi.

Miasto rzadzone jest madrze. Buduje sie tu domy w taki sam sposob, uzywajac tego samego materialu budowlanego; zoltego piaskowca. Warunki pogodowe powoduja, ze wiele domow ulega zniszczeniu, kamien koroduje, ale odbudowuje sie stare, zniszczone fragmenty z taka sama finezja, dbaloscia o szczegol jak dawniej. No, prawie. Kiedys rzemieslnicy byli chyba jednak lepsi... .

Przez wieki Jaisalmer byl przystankiem dla karawan Jedwabnego Szlaku, przemierzajacych pustynie z Chin na Bliski Wschod i dzieki temu sie wzbogacal. Kupcy pobudowali niezwykle piekne domy przypominajace palace, zwane "haweli". Prawie wszystkie wciaz sa prywatnymi domami, niektore za odpowiednia oplata mozna zwiedzic. Ta dobra passa trwala do czasu, kiedy w Bombaju zbudowano port.

Lubie wstac wczesnie rano, przejsc sie ulicami, kiedy powietrze jest jeszcze rzeskie, kiedy nie ma jeszcze gwaru, psy leza byle gdzie (leza zreszta prawie caly dzien) a krowy dumnie przechadzaja sie, podchodzac pod drzwi i czekajac na jakis kasek. W murach fortu od 6.00 rano ludzie myja schody i kamienne posadzki. Pachnie kadzidelkami przy kilku niewielkich swiatyniach i slychac dzwiek dzwonkow. Przy Bramie Slonca prowadzacej do Fortu siedza kobiety kolorowo ubrane, czesto z malymi dziecmi na reku i sprzedaja tanie ozdoby. Tak spotkalem Santosh i Samdahr przed laty. Zaproszono mnie do domu, gdzie poznalem ich rodziny. To klan, a moze wlasciwie kasta Bhopa. Kilku braci poslubilo kilka siostr i ludzie ci zyja wspolnie w lepiankach poza miastem. Zyja jak cyganie, przez co hinduscy obywatele wywodzacy sie z Rajputow niezbyt ich szanuja.  Ale od pierwszej u nich wizyty odczuwam wobec nich duzy szacunek. Bhopa to muzycy. Maz Samdahr - najstarszej z siostr o imieniu Jagdish wspaniale gra na strunowej, smyczkowej ravanhatta, ktora sam robi i sprzedaje muzykalnym turystom, poza tym na wielu innych jeszcze instrumentach. Uczyl mnie gry na drumli. Kiedy odwiedzalem go w 2004 roku obiecalem przywiezc harmonijke ustna, ktora widzial, ale nigdy na niej nie gral. Kupilem ja w Chinach i oto przywiozlem. Cieszylo mnie jego zadowolenie. Wraz z muzykiem o imieniu Gafur Khan - wirtuozem tabli tworza wspanialy duet. Czasem dolacza sie mlodszy brat Jagdisha - Haree Ram spiewajac lub grajac na drewnianych kastanietach. Spiewaja tez czasem dzieci i kobiety z najmlodszymi przy piersi. Te juz podryguja od poczatku zapoznawane z muzyka. Odwiedzajac ich, obserwujac jak siedza obok siebiei koncertuja, jak ich sasiedzi na innym podworku rzna w karty ich zycie wydaje sie beztroskie. Ale to po czesci nomadzi. W trudnych warunkach atmosferycznych maja ciezko. Dzieci oczywiscie pelno. Zona Jagdisha majaca okolo 28 lat ma ich piecioro, jej mlodsza o dwa lata siostra, piekna Santosh urodzila juz szostke. Odwiedzam ich trzeci raz, z czestotliwoscia mniej wiecej 4 lat. Widze, jak ci ludzie sie starzeja. Slonce, betel, potrawy jedzone w takich warunkach, czesto z piaskiem, trudne warunki zycia i po prostu bieda niszcza ich szybko. Taki los. Kiedy mezczyzni graja, kobiety pracuja: przynosza wode ze wzgorza, przygotowuja posilek. Lubie ich towarzystwo, siedzenie na ziemi przy slomiano-glinianej chatce i obserwowanie ich wzajemnych, jakze bliskich relacji. Wlasciciel hotelu opowiadal mi, ze to pijacy i awanturnicy. Nigdy nie widzialem, by pili alkohol. Ale byc moze nie widzialem wszystkiego. Czerwone oczy mezczyzn moze nie tylko od slonca... . Moze troche meczyc ich nachalnosc wobec turystow, ale poznajac warunki w jakich zyja zdaje sobie sprawe, ze to dla przetrwania.  Wysylalem Jagdishowi zdjecia, jakie robilem jego rodzinie, takze plyte DVD z koncertem, ktory zarejestrowalem podczas ostatniej wizyty tutaj. Teraz zostawiam im troche lekarstw, masci przeciw oparzeniom, jakie woze od wypadku w Brazylii a dzis wieczor sie z nimi pozegnam. Moze na kolejne kilka lat.

Wczoraj bylem swiadkiem wspanialego festiwalu, a wlasciwie jego zakonczenia. 16 dni po Holi trwa Festiwal Gangor. Kobiety w cudownych strojach pelnych ozdob chodza brzeczac srebrem i zlotem, odwiedzajac krewnych. A kulminacja wczorajszego wieczoru byl przejazd Maharadzy Jaisalmeru Braj Raj Singha z Palacu w Forcie nad Gadisar Tank - zbiornik wodny znajdujacy sie okolo 2 kilometrow dalej. Na przodzie niezwykle udekorowane wielblady, potem wasaci faceci walacy w bebny i wsrod tlumu gapiow On. Cale miasto uczestniczylo w tym wydarzeniu. Ci co nie szli w pochodzie, obserwowali z boku swego wladce jadacego na bialym koniu, w pomaranczowym turbanie, bialej marynarce, z wasem i pejsami. Szedlem blisko. Maharadza spogladal czasem na ludzi usmiechajac sie. Raz nasz wzrok tez sie spotkal i usmiechnal sie kiedy zobaczyl, ze robie zdjecia i schylam glowe przed Jego majestatem. Ma dobra twarz ten wladca, wzbudza zaufanie i ludzie go bardzo lubia. Wydawal sie tez troche zaklopotany calym zamieszaniem. Przypominal postaci z rajasthanskich miniatur. Przed nim niesiono figure boginii, przypominajaca jedna z kobiet w pochodzie. Nad brzegiem stawu "nakarmiono" ja i "napojono", zaslaniajac glowe przed gapiami, by nikt nie widzial tego momentu. Kobiety, szczegolnie niezamezne dziewczyny skladaly dary do wody, "puja" z prosba o dobre zamazpojscie. Festiwalowy korowod byl echem dawnych czasow.

Ach te kobiety Rajasthanu! Nie sposob tego opisac! Na ogol siedza w domach zajmujac sie gospodarstwem, ale w czasie festiwalu ulice staja sie niezwykle kolorowe i trudno oderwac od nich oczy. Taki dni jak wczorajszy powoduja, ze Indie tkwia w umysle na dlugo, moze na zawsze... .

Ale poza miastem jest nie mniej ciekawie. Uciekam na pustynie, kiedy meczy mnie gwar i dzieci z przedmiesc wolajace "hello lanrupi!", "lanfoto!", "lanpen!", "lotisjornejm!?". Tego ranka wczesnie wyszedlem z hotelu by dojsc jak najdalej. Znalazlem sie w surowym pejzazu. Tylko kamienie, gdzieniegdzie piasek, suche trawy, krzewy i patyki o ostrych kolcach czesto przebijajacych podeszwe. Tak jak Red Centre w Australii, mauretanskie obrzeza Sahary, boliwijska Salar de Uyuni, stepy Mongolii, tu tez czuje wiecznosc. Czas tu wydaje sie trwac w miejscu, w zawieszeniu. Czasu na pustyni nie ma. Silnie odczuwam zwiazki z ziemia, szczegolnie taka jalowa i moge tam calymi godzinami sie wloczyc. Te miejsca sa mi, zawsze mi byly bliskie.

Chce wyjechac poza miasto gdzies do pustynnej wioski. Chyba rusze rano, wiec na do widzenia usmiech wielblada o imieniu Laloo:

  

 

... i inne foty w 10 albumie.

czwartek, 3 kwietnia 2008

W koncu w Rajasthanie

Tak, dojechalem wreszcie do Rajasthanu, bajkowej krainy, ktora bardzo lubie odwiedzac. Wielcy faceci w turbanach, bialych lungach i koszulach, o chudych nogach i stopach "jak podolski zlodziej". A kobiety? Od stop do glow w ozdobach, w kolorowych sari, nosza sie pieknie, dumne i wyprostowane. A to wszystko w surowym pejzazu. Ale po kolei:

Wczesniej zatrzymalem sie na jeden dzien w Ujjain, ktore raz na 12 lat oblegane jest przez miliony pielgrzymow z calych Indii, by uczestniczyc w Festiwalu Dzbana, czyli Kumbh Mela. Na ziemie w czasie klotni pomiedzy bogami i demonami spadly 4 krople nektaru a tam gdzie spadly, teraz odbywa sie ten festiwal: w Ujjain, Allahabadzie, Nasik i Haridwar. Wszystkie te miesta juz wczesniej odwiedzilem, tylko nie to. Ale zeby doswiadczyc niezwyklej festiwalowej atmosfery, musialbym tu przyjechac 4 lata temu lub za 8 lat w 2016. Ludzie oblegaja brzeg rzeki Shipra, ktory teraz jest wielkim zoltym polem. W pedzie do rytualnych kapieli zdarza sie, ze gina zadeptani ludzie. Oczywiscie najwieksze zainteresowanie wzbudzaja wtedy nadzy sadhu. Teraz w Ujjain bylo tak jak w kazdym innym przecietnym indyjskim miescie. Wiele tam meczetow. Przespalem jedna noc w hotelu za jedyne 70 rupii, gdzie pokoj byl jak wiezienna cela z drewniana prycza. Kiedy o swicie tam dotarlem, nad spiacymi ludzmi na peronie szalaly koczujace pod dachem ptaki. Nie jestem ornitologiem, ale to chyba gwarki. Po poludniu zas po drugiej stronie na noc zlatywaly sie na pobliskie drzewa tysiace zielonych papug. Krazyly i wrzeszczaly do nocy. Pieknie!

Stamtad dojechalem w koncu do rajasthanskiego miasta, ktorego wczesniej nie odwiedzalem. Polecil mi je Livio - Wloch poznany na poczatku indyjskiej trasy. Mialo byc bardziej blekitnie niz w Blekitnym Miescie, czyli Jodhpurze, ale wedlug mnie stosunek niebieskich domow do reszty zabudowan, widzianych ze wzgorza jest podobny w obu miejscach: jakies fifty fifty. Bundi jest mniejsze, ale rowniez nad nim goruje fort i palac Taragarh. Wspaniale jest spacerowac uliczkami i wchodzic w zaulki o cudownej architekturze przypominajacej islamska. Ludzie tu bardzo zyczliwi, witaja turystow usmiechami i "namaste sir!". Zadnej nachalnosci. No, moze dzieci nieco tu mecza, proszac sie o zdjecie. Wybieram sobie te do sesji a od innych zartobliwie zadam "five rupees" za jedna fatke i daja mi spokoj.

Lubie ludzi Rajasthanu za ich dume. A jest to dluga tradycja. Wiele miast tego regionu moze pochwalic sie legendami dotyczacymi walecznosci lub niezwyklych czynow. Mieszkam w hotelu Hadee Rani. To wlasciwie prywatna kwatera, jakich tu sporo, prowadzona przez bardzo sympatyczna rodzine. Prowadza tez restauracje. Na okladce menu kobieta, ktora przyklada sobie miecz do szyi jakos dziwnie z tylu. Spytalem o nia; okazalo sie, ze to wlasnie Hadee Rani. Piekna kobieta, postac autentyczna, zyjaca w koncu XVIII wieku. I to w tym domu! Byla zona wysoko urodzonego wojownika i podczas jakiejs wojny, ktorych tu w Rajasthanie bylo sporo, obawiala sie, ze maz nie bedzie chcial walczyc, wybierajac pozostanie w domu z piekna zona. Facet sie migal od obowiazkow wobec swego pana (hm, nic dziwnego, majac takie cudo w domu...). Poprosil poprzez poslanca - bo juz byl w drodze na pole bitwy - by przywiozl jakis prezent od zony, pamiatke. I co zrobila Hadee rani? Wczesniej poinstruowala umyslnego i obciela sobie glowe. Sluzacy zawiozl ja zawinieta swemu panu. Ten musial sie nie lada zdziwic. I chyba mu odbilo, bo przymocowal sobie glowe z wlosami do wlasnej piersi i ruszyl w boj. Ale jak tu machac swobodnie szabelka z czyms takim dyndajacym na szyi? No i zginal tez nieborak!

Wlasciciel hotelu przekonuje mnie, ze mozliwe jest obciecie sobie samemu glowy. Hm, w kazdym razie to ladna historyjka... .

W malej broszurce dotyczacej miasta znalazlem informacje o naskalnych rysunkach znajdujacych sie w okolicy Bundi. Ich odkrywca jest Om Prakash Sharma, czyli pan Kukki, jak go tu nazywaja. Edi - syn wlasciciela Hadee Ranii Paying Guest House skontaktowal mnie z nim i dzis wybralismy sie - oczywiscie za odpowiednia oplata - do kilku z 51 odkrytych przez niego stanowisk z prehistorycznymi rysunkami. Wspaniala archeologiczna przygoda! Godzina jazdy autobusem na poludniowy wschod i z malej wioski ruszylismy w strone wzgorz. Pan Kukki jest archeologiem amatorem; w wieku kilkunastu lat znalazl dwie monety na wzgorzu przy forcie i sie zaczelo. Grzebal w ziemi, grzebal, i wygrzebywal kawalki metali, bedace czasem gwozdziem, czasem fragmentem ozdoby, czasem moneta. Znajdowal  fragmenty ceramiki a jego pasja rosla. W koncu zaczal znajdywac kamienne narzedzia, piesciaki, groty strzal. Teraz jest w kontakcie z francuskimi specjalistami z Lascaux. Posiada spora wiedze. Na poczatek naszej wycieczki odwiedzilismy miejsce, gdzie kiedys znajdowaly sie ludzkie domostwa. Tysiace domow - jak przekonywal Kukki. Mozna bylo jeszcze dopatrzec sie resztek fundamentow, duzo skorup ceramiki i jakies kawalki metali. To osiedle z epoki zelaza. dalej doszlismy do wawozu, ktory jeszcze 40 lat temu porastala dzungla. W wykarczowanym miejscu, w skalnych niszach wlasnie znajdowaly sie rysunki. Wspaniale wyobrazenia zwierzat, ludzi, sceny z polowania, jakies abstrakcyjne wzory. Kukki z pasja pokazywal mi kolejne miejsca. Raczej nie przyprowadzal tu Hindusow bo bal sie, ze zniszcza i zasmieca te stanowiska. Oczywiscie zglosil swoje odkrycie odpowiednim wladzom. Skatalogowano to i... nie dostal ani jednej rupii za swoje poswiecone archeologii zycie. Mowi o tym z bolem. Jedynie pieniadze turystow, ktorych tu czasem przyprowadza, pozwalaja zyc jego rodzinie.  Wiele swoich znalezisk podarowal tez muzeom w duzych miastach Rajasthanu.

Kiedy pochyleni nad rumowiskiem kamieni, gdzie w czasie monsunu plynie rzeczka szukalismy kamiennych narzedzi, rozpetala sie burza, co o tej porze roku jest czym nienormalnym, szczegolnie w Rajasthanie. Schronilismy sie w jednej z nisz i moglem wyobrazic sobie, co czul czlowiek setki tysiecy lat temu, widzacy ten sam dziki, polpustynny pejzaz, wobec wielkosci natury. Wspaniale, przedwieczne uczucie!

Zaprzyjaznilem sie z Kukkim i jego rodzina. Mam nadzieje, ze tu wroce i dluzej bede mogl pobyc w tych miejscach. Jesli przyjedziecie do Indii, do Rajasthanu, znajdzcie Ediego w Hadee Ranii Paying Guest House i spytajcie o pana Kukki. Warto pojechac z nim w prehistorie.

A ja tymczasem ruszam dalej. Staram sie w Indiach odwiedzac nowe miejsca, ale sa wyjatki. Takim wyjatkiem bylo Varanasi, gdzie jestem za kazdym razem pobytu w Indiach, takim jest tez pustynny Jaisalmer. Zlote Miasto. Mam tam znajomych, ktorym wioze prezent.

PŁYNNA TOŻSAMOŚĆ - mój blog o ginących kulturach

Zapraszam na założony niedawno blog, poświęcony ginącym kulturom i cywilizacjom, przede wszystkim Papui, na którą planuję powrót latem 2012 ...