czwartek, 6 grudnia 2007

Mistyczne spotkanie w Sibu

Wczesnym rankiem opuscilem hotel w Kuching, ale zamiast na terminal autobusowy podjechalem na przystan szybkich lodzi. Rejs Express Boat do Sibu kosztuje tyle samo co autobus, ktory objezdza poludnie. Lodzia jest dwie godziny szybciej i mniej stresujaco. O 8.30 wyplynelismy wpierw rzeka Sarawak, a potem na otwarte Morze Poludniowochinskie. Kolysalo niezle! W tym czasie na DVD puszczono nielicznym pasazerom dwa filmy z Brucem Willisem. W jednym gral dobrego kowboja, w drugim drania probujacego zabic pania Prezydent USA. Na pewno domyslacie sie z jakim skutkiem... .

Znow wplynelismy w koryto rzeki i po 13.00 doplynelismy. Jeszcze na lodzi policzylem dokladnie czas. Zle zrobilem ze zarezerwowalem bilet powrotny do Malezji Zachodniej na 10 grudnia. Powinienem dac sobie 2 dni wiecej, jednak Zul zapewnial mnie, ze 6 dni wystarczy by obejrzec wiele. Juz wiem, ze nie wystarczy. Musze zrezygnowac z odwiedzenia wioski w poblizu Sibu, jesli chce przejechac przez Brunei a potem pobyc choc dwa dni w Sabah, ktore wszyscy tu zachwalaja ze wzgledu na obrzymia goscinnosc i serdecznosc tamtejszych ludzi. Tej serdecznosci doswiadczam od poczatku pobytu w tym kraju.

W Sibu niemal sami Chinczycy. Zostawilem plecak w kasie na przystanku autobusowym i poszedlem obejrzec pagode, ktora widzialem juz z lodzi. Swiatynia Tua Pek Kong. Od razu podszedl tam do mnie starszy pan o jakiejs jakby ponadczasowej twarzy i niezwyklej energii pytajac, czy chce sie czegos dowiedziec o in i jang. Co nieco juz wiem - jak mi sie wydawalo i grzecznie podziekowalem mowiac, ze nie mam wiele czasu. Dal mi ksero jakichs gazet w jezyku niemieckim i angielskim o sobie. A takze klucz od klodki, bym sobie wszedl na gorne pietra pagody. Przechodzac przez swiatynie dwie kobiety przed oltarzem oddawaly czesc trzymajac kadzidelka. Gdzies z sufitu przez otwor padal w dol snop slonecznego swiatla a w nim wspaniale tlil sie niebieski dym. Niezwykly widok. Wchodzac na gore, obejrzalem sobie wydruki. Pan nazywal sie Tan Teck Chiang. Byl kims w rodzaju taoistycznego guru, jesli mozna tak powiedziec. Na jednej ze stron takze podziekowania za "lekcje taoizmu" od ambasadora Danii. Hmm. Wszedlem na sama gore. Wspanialy widok na miasto i rzeke. Kiedy spojrzalem w gore na dach, zobaczylem dwa jerzyki uwiazane w siatke chroniaca architektoniczne detale przed ptakami. Jeden trzepotal sie mocno, jeszcze bardziej placzac sie  w oczkach plastikowej sieci, drugi juz prawie sie nie ruszal. Wejsc na porecz byloby bardzo niebezpiecznie. Dlugo bym lecial w dol. Zszedlem pietro nizej i znalazlem drabine. Mialem tylko przy sobie maly noz do konserw. Troche trwalo, nim uwolnilem pierwszego ptaka. Spokojnie znosil moje proby odciecia sieci. Nie czul juz chyba bolu w tej nodze. Musial byc martwa, ale gdy tylko go wypuscilem poszybowal daleko za rzeke. Drugi byl w marnej kondycji. Gdy w koncu go odplatalem, dalem mu wody z kranu, ktory znajdowal sie w murze. Obchodzac gorna platforme znalazlem jeszcze jednego ptaka. Z tym poszlo mi szybciej, ale jego noga tez sie juz do niczego nie nadawala. Schodzac z drugim ptakiem na dol sprawdzilem nizsze pietra. Jeszcze kilkajerzykow bylo w sieciach. Na dole powiedzialem opiekujacym sie swiatynia, by poszli na gore i uwolnili ptaki. Dwoje mlodszych mezczyzn zostalo wyslanych "z misja". Powiedzialem, ze siatka to nie jest dobry pomysl i powinni znalezc inny sposob ochrony budynku przed ptakami. Taak. Kiwali glowami, ale watpie, by wzieli to sobie do serca.

Postanowilem jechac ostatnim autobusem na terminal, z ktorego mialem zamiar jechac w nocy do Miri. To juz blisko Brunei. Zjadlem obiad i wrocilem pod swiatynie. Tan Teck Chiang kiwnal na mnie, widzac mnie drugi raz i z jakiegos kartonu wyjal tkane czerwone plotno ponad 05 x 05 metra z wyszywanym zlota nicia smokiem i jakimis napisami.

- Ta flaga wisiala przed swiatynia -  powiedzial - To prezent dla ciebie.

- Dziekuje, ale nie moge przyjac.

- Dlaczego?!

- Jest... za ciezka!

Rozbawila go moja odpowiedz. Poklepal mnie po plecach i podeszlismy do stolu. Godzine opowiadal mi o taoizmie i in -jang. Zrozumialem, ze nie wiedzialem nic. Mowil szybko i sprawnie. Widac cwiczyl to na wielu. Odnosil swoja wiedze do fragmentow architektonicznych swiatyni, gestu rybaka zarzucajacego siec, znakow na pieniadzach, flagach krajow Wschodu itd. Bylo w tym tez troche numerologii. Moj sceptycyzm oraz nabyta podczas podrozy czujnosc, by nie dac sie "wkrecic" podpowiadala, ze zaraz wyjdzie szydlo z worka i przyjdzie mi zaplacic za lekcje oraz kolejne prezenty, ktore mi wreczal: drobiazgi, wydruki z tajemnymi znakami, broszurke itd. Nie zadal ode mnie niczego. Cieszyl sie, ze mogl ze mna pogadac a ja cieszylem sie takze ze go spotkalem. Pozegnalismy sie serdecznie. Wracajac na przystanek myslalem o tym, ze od momentu mojego wyjscia na lad wszystko jakos dziwnie sie skladalo, jak rodzaj gry: podchodze pod pagode, otrzymuje klucz na gore, zauwazam ptaki w sieci, znajduje drabine i je uwalniam. Jako bonus - wspaniala rozmowa z mistrzem tao. Wszystko jak we snie! Moze tylko po to tu przyjechalem?

Na dworcu autobusowym kupilem bilet do Miri na 23.15. Na miejscu bede okolo 6.00 rano. Pozostane tam dzien i rusze do Brunei.

Mam wciaz kilka godzin czasu. Wrocilem do miasta pieszo, by odwiedzic nocny market. Podszedlem jeszcze raz pod swiatynie Tua Pek Kong. Wokol slychac, jak smigaja jerzyki. Na pewno wiele z nich znow sie zlapie w siec i zginie w meczarniach. Dla mistrza Tan Teck Chiang to nie problem, ale ja nie potrafie o tym nie myslec. A tyle razy powtarzalem sobie w roznych sytuacjach stara taoistyczna maksyme:

"nie mysl, nie analizuj, nie pielegnuj, nie miej intencji, niech sie samo ulozy."

6 komentarzy:

  1. Kiedy byłem małym chłopcem, spędzając wakacje u dziadków, uwielbiałem późnym popołudniem obserwować jeżyki latające nad dachami. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta maksyma super jest.A tak wogóle wszystko super,choć wiem że z wysiłkiem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Już się zaczęłam zastanawiać, skąd się tam wzięła Lodzia :-) tak to bywa z dyslektykami czytającymi teksty bez znaków diakrytycznych - pisałam ze słownikiem. Lodzi nie ma, do łodzi mam uprzedzenie, a przeznaczenie i tak robi swoje. I nikt mi nie wmówi, że nie istnieje. niekiedy trzeba się mu poddać, nawet jeśli rozum podpowiada coś innego.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie chcę przeznaczenia.Chcę decydować.Chcę myśleć.Pielęgnować i mieć dobre intencje.Pomogę układance się ułożyć w różne słowa.Nie umiem ocenić co jest najlepsze, choć czyniąc dobro tak się też czuję.Nie chcę ptaków, które giną..wszak ja cierpię patrząc na nie ..a one ...czy godzą się z przeznaczeniem...ptaki mojego serca trzepoczą skrzydłami.Są po to by latać..

    OdpowiedzUsuń
  5. ~ósmy cud świata8 grudnia 2007 09:56

    Wyjątkowa sentencja. Powtarzana wielokrotnie działa jak zaklęcie. A może niezwykły był czas i osoba, dzięki której usłyszałam ją po raz pierwszy?"... nie roztrząsaj, ... niech się samo ułoży." ZEN

    OdpowiedzUsuń
  6. podoba mi sie ta przygoda :)

    OdpowiedzUsuń

PŁYNNA TOŻSAMOŚĆ - mój blog o ginących kulturach

Zapraszam na założony niedawno blog, poświęcony ginącym kulturom i cywilizacjom, przede wszystkim Papui, na którą planuję powrót latem 2012 ...