środa, 28 maja 2008

Jordanskie sny: Dana, Petra, WADI RUM

To moj ostatni dzien w Jordanii. Jutro rano przekrocze granice z Izraelem, jesli nic niespodziewanego nie stanie na drodze. Opuszczam ten kraj z pewnym smutkiem, bo ostatnie dni byly jednoczesnie trudne jak i wspaniale. Czasem dlugo stalem na jakiejs opuszczonej drodze, w goracym sloncu w oczekiwaniu na samochod, ktory podwiezie mnie dalej, na poludnie. A im nizej Jordanii, doswiadczalem coraz bardziej cudownych pejzazy. Choc bylem tam pierwszy raz, wydawaly mi sie jakos znajome. Archetyp zapisany gdzies w glebi mojego umyslu... . Niezwykle to bylo.

  

Kolejnym przystankiem, gdzie rozbilem namiot byla Dolina Dana z bardzo stara, czesciowo opuszczona wioska. Dotarlem tam poznym popoludniem z trzema brodatymi typami, ktorzy w drodze pili brandy. Nie byli wiec chyba muzulmanami, lecz chrzescijanami, ktorych sporo w tej czesci Jordanii. Mialem troche pietra, kiedy zjechalismy z glownej drogi w jakies pola, gdzie ani zywej duszy. Czyzbym mial tu skonczyc swoja podroz? Okazalo sie, ze niezle juz pijani, wraz z kierowca (mnie tez czestowali, ale co polska silna glowa to nie arabska...), chcieli mi pokazac panorame z jednego ze znanych sobie miejsc. Dotarlismy w koncu do punktu widokowego na doline. Wspaniale miejsce! Olbrzymi, gleboki row, ciagnacy sie gdzies w kierunku zachodnim. Dopilismy druga butelczyne, ktora zdazyla sie juz niezle nagrzac (brrr!), siedzac na ziemi zjedlismy kawalki kurczaka z chlebem zwanym tu khoubz (plaski jak nalesnik) i udalo mi sie jakos od nich uciec, choc nalegali, bym ruszyl z nimi dalej.

Alchemia natury. Slonce gasnace w dolinie i zrywajacy sie wiatr. Ptaki wielkosci naszych kawek smigajace nade mna i gwizdzace jak chlopcy wolajacy sie pod oknami, by zagrac w pilke na boisku szkolnym. Znalazlem ustronne miejsce wsrod skal mimo silnych podmuchow udalo mi sie rozbic namiot i jakos utwierdzic go do podloza. Przyjrzalem sie skalom. Duzo skamienialych muszli, amonitow. Ten teren musial przed milionami lat byc pod woda. Kiedy dzwignalem jeden z kamieni by mu sie przyjrzec, spod niego najezyl swoj kolec skorpion. Oj! Te moje sandalki nie byly wystarczajaca ochrona przed takim spotkaniem. Pstryknalem mu kilka zdjec i delikatnie stapajac poszedlem do namiotu. Zdalem sobie sprawe, ze to miejsce nie jest zbyt bezpieczne. Moglem sie spodziewac wizyty na przyklad zdziczalych psow lub hien, ktore podobno zamieszkuja te tereny. Przygotowalem sobie latarke, noz, kilka wiekszych kamieni i... usnalem jak kamien!

Poranek wspanialy! Odwiedzilem wioske a wlasciwie jej opuszczona czesc. Piekne kamienne sciany, luki, wnetrza z drewnianymi sufitami. Pelna tajemnica. Ale dlaczego ludzie stad odeszli?Ruszylem dalej i kilkoma okazjami, czasem zostajac zaproszony na chwile do domu na herbatke, dotarlem w koncu do Petry. Wspaniale miasto wykute w skale. Nabatejczycy (chyba dobrze napisalem ta nazwe, ktora po angielsku brzmi: "Nabataeans"), wczesni Arabowie zamieszkali te tereny przed ponad 2000 lat. Byli praktyczni i otwarci na inne kultury. Dlatego wsrod tutejszych skal mozna zobaczyc zarowno budowle o grecko-rzymskich korzeniach jak i egipskich, mezopotamskich i lokalnych. Duzo domow miescilo sie w skalach i zachowaly sie otwory drzwi oraz okien. Do glownego wejscia prowadzi dlugi, waski, wysoki, wspanialy wawoz, ktorym w porze najazdu zwiedzajacych pedza male konne bryczki, chlopcy na osiolkach lub wielbladach, oferujac "taxi" zmeczonym turystom. A spacer tutaj moze zmeczyc. Meczacy jest upal jak i droga. Wawoz sie konczy a do najwazniejszego miejsca - Ad-Deir Monastery jest jeszcze okolo godziny marszu po skalach i schodach, ktorych jest 800. Ale warto sie natrudzic, bo za ta wspaniala, wykuta w skale fasada przypominajaca klasycyzm jest imponujacy widok na gory. Wczesniej jest innych kilka ciekawych budowli, jak Al-Khazneh z I wieku p.n.e., teatr, krolewskie groby, ulica kolumnowa itd. Wszystko to w niezwyklej skalnej scenerii.

Wystarczy o Petrze. Niezle zmeczony, nie mialem czasu by odpoczac. Pierwotnie chcialem pozostac gdzies w poblizu, ale juz przed Petra zalapalem sie na stopa z dwoma chlopakami; obaj Arabowie, ale jeden przyjechal z Kanady, by poznac swoj rodowod. Odwiedzil rodzinny Egipt, teraz objezdzal Jordanie. Pedzili dalej do Wadi Rum i zabralem sie z nimi. Dotarlismy tam w nocy. Oni mieli juz jakas rezerwacje, ja znalazlem w ciemnosciach - w tajemniczych ciemnosciach - miejsce na piasku za ogrodzeniem placyku nalezacego do Wadi Rum Rest House.

Niebo zasypane gwiazdami. Po obejsciu ekspresowym Petry kolejna noc spalem jak zabity. Obudzily mnie niezwykle dzwieki. Jakby chor, powtarzajacy spiewna recytacje. Brzmialo to nieziemska. Przez moment pomyslalem nawet: " umarlem?". Rozsunalem zamek namiotu i zobaczylem olbrzymia sciane skalna. To od niej odbijal sie dzwiek z megafonu. Cos absolutnie niezwyklego. Uduchowionego. Uskoki w skale powodowaly, ze echo nieco sie rozmywalo a kolejne odbijane dzwieki nakladaly sie na siebie. Pomyslalem, ze ta skala to ponadczasowy, gigantyczny instrument. Juz wiedzialem, ze jestem na wlasciwym miejscu. Dla bezpieczenstwa przenioslem namiot na teren campingu za rest housem placac 2 dinary, zaopatrzylem sie w kilka litrow wody w sklepie (wlasciciel policzyl mi za wode nie jak od turysty, tylko miejscowego, gdy mu zagralem na swojej radzastanskiej drumli. Nazwal mnie Beduinem, co mnie przyjemnie polechtalo...) i ruszylem doswiadczac Wadi Rum. A miejsce to jest szczegolne. Nie oddam slowami tego, co przezylem w tym dniu. Jak wiele wzruszen, autentycznej milosci do Ziemi, radosci, szczescia, ale i totalnego zmeczenia dalo mi calodzienne obejscie okolicy, najbardziej malowniczych zakatkow Wadi Rum.

  

Czasem mijal mnie jakis pelen turystow jeep, ale chcialem jak najbardziej blisko byc tego miejsca. Pozostawic w rozowo - zoltych piaskach swoje slady, ktore usunie wieczorny wiatr, czuc kazdy swoj krok, lapac rytm, probowac zrozumiec. Isc w kierunku skaly, ktora wydawala sie blisko, a okazywalo sie, ze to pol godziny drogi, by schronic sie w jej cieniu przed silnym, pustynnym sloncem. Tak, bylem w swoim zywiole. Takie miejsca, gdzie odczuwa sie wiecznosc, piekno, ale i smierc. Czasem wdrapywalem sie na pagorki, na skaly, by spojrzec na to wszystko z gory. Cos zadziwiajacego! Choc widzialem juz wiele w tej i wczesniejszych podrozach, Wadi Rum zrobilo na mnie najwieksze jak dotychczas wrazenie.

    

Pokochalem to miejsce. Piasek, kamienie, nierealne, olbrzymie skaly; jedne niemal pionowe, o niezwyklych powierzchniach, jakby barokowy, niespelna rozumu Gaudi je projektowal, inne surowe, ociosane.

  

Czasem o taka kilkudziesieciometrowa skale opierala sie wielka wydma, porosnieta gdzieniegdzie krzaczkami. W kilku niszach i na skalach ryty. Inskrypcje nabateanskie, postaci zwierzat i ludzi, ewidentnie pochodzace z roznych epok.

Nie przeszkadzalo mi, ze czasem gdzies w dali mknal punkcik jeepa. To miejsce jest ogromne, odleglosci spore i czulem wspaniala samotnosc przemierzajac ten teren, czujac, jak puchna mi palce nog, robia odciski w nowo zakupionych jeszcze w Ammanie sandalach.

  

Chce, musze tam wrocic! Pozostac dluzej, byc bardziej przygotowanym na to spotkanie z Cudem. Dobrze byloby objechac to jeepem, ale nie z grupka turystow, pstrykajacych sobie zdjecia dla rodzinki na kazdej wydmie, kazdej skale, by poganiany przez kierowce, bo czas to pieniadz popedzic do kolejnej atrakcji. Moze lepszy bylby wielblad na kilka dni? Krocza dumnie, jakby wiedzialy, ze przynaleza do tego miejsca. Zobaczymy.

Opuscilem Wadi Rum z obolalymi nogami i dojechalem do Aqaby. To ostatni odcinek mojej jordanskiej trasy. Wydaje sie, ze im bardziej na poludnie, tym dla wedrowca w tym kraju czekaja wieksze atrakcje, jak coraz bardziej wciagajaca opowiesc. Taka zapamietam Jordanie. Przyjedzcie tu. Moje opisy to moze 1 procent tego, czego tu doswiadczycie.

  

Aqaba, miasto nad Morzem Czerwonym, sasiadujace juz z izraelskim Eilat. Czyste wody, male bazary, faceci siedzacy z fajkami wodnymi przed knajpkami, gdzie oczywiscie zero alkoholu. A ja bede spal na dachu hotelu, w ktorym nie bylo wolnych pokoi. I dobrze. Ale nie zobacze tego rozgwiezdzonego pustynnego nieba. Moze mi sie przysni. 

 

Do albumu wrzucilem kilka nowych zdjec.

niedziela, 25 maja 2008

Goscinnosc Jordanii

Wyjechalem z Ammanu i rozpoczalenm improwizowana czesc swej podrozy. To co najbardziej lubie i co jest esencja tej Drogi. Dotarlem do Madaby a potem autostopem bocznymi drogami pod Mount Nebo. Odwiedzil to miejsce papiez Jan Pawel II w marcu 2000 roku, co uwieczniono odpowiednia tablica. Znajduje sie tu niewielkie muzeum oraz troche antycznych ruin, ale tak na prawde nic specjalnego, moze poza wielka mozaika skryta pod wielkim namiotem. To jednak wazne miejsce zwiazane ze Starym Testamentem. Z gory niezwykly jest widok na cala doline. Wstega asfaltu wila sie pomiedzy kamienistymi pogorkami w kolorze ochry. Na gorze obok znalazlem odpowiednie miejsce na rozbicie namiotu w miejscu, gdzie niedawno koczowali beduini. Pozostalo kilka workow z piaskiem iwielkie glazy, ktorymi otoczono teren namiotu. Miejsce bylo pozbawione kamieni a na ziemi odcisniete jeszcze linie po dywanach. Spalem w kacie tego bylego namiotu. Rano znalazlem w okolicy ruiny fasad domostw, jakie tu staly setki lat temu. Ale to miejsce bylo zamieszkale od wielu tysiecy lat, czego dowodem byly kamienne narzedzia w muzeum przy ruinach Mount Nebo. Sam rowniez znalazlem kilka. Tak; to miejsce bylo strategiczne, ze wspanialym widokiem. Idealne do zamieszkania. Rano dalej w droge w kierunku Morza Martwego. Plywac sie w tym zbiorniku jest bardzo trudno, moze na plecach, poniewaz slona woda tak mocno wypycha, ze na brzuchu kraulem lub zabka nie sposob. Po drugiej stronie ulicy na wzgorzach powulkaniczne gory i zrodla; jedne bardzo gorace, inne chlodne. Wspaniale wodospady i totalny relaks! Dojechalem tam niestety w piatek, kiedy zjechalo sie mnostwo ludzi by wypoczac i wykapac sie. Rozbilem tam namiot przy malym poletku wsrod drzew a kolejnego dnia zaopatrzylem sie w slodka wode u ulicznych sprzedawcow przy parkingu i wyszedlem na droge. Dosc dlugo czekalem na okazje, bo samochody przewaznie byly pelne rodzin. W koncu zatrzymal sie wielki jeep. Mezczyzna o imieniu Muhammad jechal do miasteczka Potash City. Byl inzynierem, pracownikiem Arab Potash Company, ktora odzyskiwala ten mineral z Morza Martwego. Mieszkajac z rodzina w Ammanie przyjezdzal tu raz na kilka dni. Potash City to rozwoiutkie szeregowe domki parterowe i pietrowe zbudowane w latach 80. dla pracownikow APC. Miasteczko wydawalo sie prawie opustoszale. Tylko czasem przejezdzal jakis dobrej marki samochod. Wokol pustka, a raczej wspaniale kamieniste wzgorza i gdzies dalej dwa namioty Beduinow oraz prowizoryczne zagrody dla ich zwierzat. Dla Beduinow przyszly ciezkie czasy. Jeszcze w Mansour Hotel w Ammanie Ali powiedzial mi, ze mieso strasznie stanialo, bo zaczeto je importowac z zagranicy. Niegdys za srednia owce Beduin otrzymywal okolo 150 dinarow, teraz polowe mniej. W gescie rozpaczy wielu hodowcow rzucalo owce i kozy z poderznietymi gardlami na droge.

Inzynier Muhammad zaproponowal, ze moge zostac w jego domu. Pelen luksus: klimatyzacja, lodowka, dwa pokoje, lazienka z zimna i ciepla woda oraz kuchnia. Pozostawil mi klucz i pojechal do pracy, ja ruszylem obejrzec okolice. Za rzedem domkow kilkadziesiat metrow kamieniste pole a dalej wspanialy gleboki wawoz, na ktorego dnie roslo troche drzew i traw. Niezwykle, piekne, doskonale! Wawoz ciagnal sie daleko w obu kierunkach i pomyslalem, ze powstal w wyniku jakiegos trzesienia ziemi. Bylo juz dosc pozno i ograniczylem sie do krotkiego spaceru. Wieczorem Muhammad wrocil z gosciem - Polakiem, ktory byl specjalista od wielkich suszarek, ktore wykorzystywano do pozyskiwania tutaj potasu. Sciagnieto go specjalnie z Australii, gdzie mieszkal od kilku lat, by naprawic jakas awarie maszyny. Spedzilismy milo czas. Pan Andrzej uswiadomil mi, ze miejsce, w ktorym zbudowano Potash City to teren biblijnej Sodomy! Podobno w poblizu znajdowal sie grobowiec proroka Lotha, ktory jako jedyny przezyl gniew Boga wobec dwoch bezboznych miast. A gdzie byla Gomora? Podobno tam, gdzie teraz znajduje sie Morze Martwe. Ale Morze wysycha. Byc moze kiedys i tam odkryje sie jakies skarby, bo tu w okolicy podobno ludzie wydobyli z ziemi zlote ozdoby. Jordanski Departament Turystyki otoczyl kawal terenu dla ochrony. Prawdopodobnie prowadzi sie tam juz badania.

Nastepnego dnia zszedlem w dol wawozu, przeszedlem na druga strone w kierunku wysokich, surowych skal, ale doszedlem do kolejnych glebokich uskokow terenow. Gdzieniegdzie jakies tajemnicze jaskinie. W podobnych miejscach, po drugiej stronie Morza, w Qumran odkryto w 1947 roku zwoje z czasow biblijnych. Niezwykle miejsce, nasycone historia, tak wazna zarowno dla Muzulmanow, Zydow  jak i Chrzescijan. Z daleka dojrzal mnie stary Beduin, zaprosil do swego namiotu na herbate. Lezac na materacach, wsparty o poduszki, obserwowalem jag "plywa" gorace powietrze nad rozgrzana ziemia. Jego zona i corka znajdowaly sie w drugiej czesci namiotu oddzielonej kocem. To byla jedyna "sciana" w calym namiocie. Druga czesc byla chyba czyms w rodzaju kuchni, bo na srodku rozpalone bylo ognisko. Sam namiot to zszyte worki jutowe wsparte na drewnianych zerdziach. Z trudem sie porozumiewalismy, ale to nie bylo wazne. Goscinnosc Beduinow jest znana w calym arabskim swiecie. Patrzalem w jego twarz tak jakbym spogladal na czlowieka z czasow Jezusa. Okazalo sie, ze nie tylko swietnie orientowal sie ktora godzina, spogladajac na przeswitujace przez poszycie namiotu slonce, ale takze bezblednie wskazywal, gdzie znajduje sie Rosja, Chiny, Indie, Mekka...  Niezwykle. Po czterech bardzo slodkich herbatkach przyniosl swiezo ugotowane jajka. Pozegnalismy sie usciskujac sobie mocno rece.

Mialem ochote pozostac w tym miejscu dluzej. Muhammad powiedzial, ze wraca z Andrzejem do Ammanu a ja moge pozostac ile zechce. Pokazal mi, gdzie mam pozostawic klucz. Nie chcialem jednak naduzywac goscinnosci. Przez dwa dni bylem w jego domu jak u siebie; gotujac sobie spaghetti z tunczykiem i warzywami, ogladajac informacje z CNN i Al Jeezira. Wyjechalem z nimi poznym popoludniem. Cudowna jest trasa z Potash City do Karak. To okolo 20 kilometrow gorzystej drogi pelnej zakretow, niezwyklych formacji skalnych i widokow na glebokie doliny. Takie surowe miejsca niezwykle mnie pociagaja. Podobnie jak pustynie i stepy. Czas tam plynie inaczej, a raczej wydaje sie zawieszony. Chyba juz o tych moich odczuciach pisalem... .

Wjezdzajac do Karak pokazal stary zamek z czasow wypraw krzyzowych oraz zielona kopule kwadratowego, nieduzego budynku na wzgorzu mowiac, ze tam, jak wierza tutejsi ludzie, pochowany jest prorok Noe.

Okazalo sie, ze przy Karak w ekskluzywnej willi mieszka rodzina zony Muhammada. Odwiedzilismy ich, wpadajac na herbatke. Znow bardzo goscinni ludzie. Pozwolono mi przenocowac. Chcialem rozbic namiot przed domem, ale gospodarz domu nalegal, bym spal w domu. Nie wypadalo odmowic. Pozegnalem sie z Muhammadem i Andrzejem, ktorzy ruszyli do Ammanu. Rano po sniadaniu gospodarz domu podrzucil mnie na droge prowadzaca na poludnie w kierunku Tafila, gdzie teraz jestem. Dojechalem tu autostopem kilkoma pojazdami. Kolejni interesujacy ludzie. Stad do Petry pozostalo mi okolo 70 kilometrow.

Jestem nieco ponad tydzien w Jordanii. Ten kraj jest wspanialy. Cudowne miejsca, goscinni ludzie. Jedna z najlepszych czesci w calej mojej podrozy, ale nie chce jeszcze podsumowywac tej Drogi.  Wiem jednak, ze bardzo chcialbym tu wrocic. Moze kiedys samochodem, objezdzajac wczesniej Turcje i Syrie.

środa, 21 maja 2008

Amman, Jerash i zamek Ajloun

No i utknalem na kilka dni w Ammanie. Na szczescie moje klopoty finansowe sie skonczyly. Dobrze jest pracowac w "firmie" z  ludzmi, na ktorych mozna polegac i ktorzy pomoga w trudnych chwilach: poznanska ASP przeslala mi pieniadze poprzez Western Union i moge teraz kontynuowac podroz.

Jeszcze w Syrii od kilku osob slyszalem, ze Amman jest brzydki i nieciekawy i pierwotnie chcialem pozostac w stolicy Jordanii najwyzej 2 dni. Jednak polubilem jego atmosfere. Mieszkajac w centrum codziennie mijam zatloczone ulice, ale nie jest to ten rodzaj chaosu, jaki panuje w Pakistanie czy Indiach. Amman przypomina Europe,  poludnie Francji. Ulice pelne ludzi o roznych odcieniach skory i strojach. Najbardziej zachwycaja mnie wysokie czarne kobiety, chyba Nubijki przechodzace dumnie i wolno w dlugich szatach. Maja niezwykle twarze, jakas wiecznosc w ich spojrzeniach. Jordania byla przez wieki miejscem krzyzowania sie kultur z Europy, Azji i Afryki, co stworzylo wspaniala mozaike tego spoleczenstwa. Ludzie sa tu bardzo zyczliwi, ale nie nachalni. Nie tak jak w glebi Azji, tutaj odwiedzajac sklep nie odczuwa sie zadnej presji ze strony sprzedawcow. Wieczorami witryny licznych sklepow jubilerskich skrza sie zlotem i srebrem, manekiny ubrane w niezwykle przemyslne stroje. Glownie nakrycia glowy; plotna z cekinami zwracaja moja uwage, ale nie widzialem kobiety paradujacej w czyms takim. Prawdopodobnie to ubiory na specjalne okazje. Sklepy z olejkami, perfumami i kadzidelkami kusza zapachami. Mozna tu kupic wszystko. O tym ze jest sie w kraju muzulmanskim przypominaja muezini spiewajacy z wiez minaretow. A kiedy w ciagu upalnego dnia akurat nie trafia sie na moment chwalenia Allaha, meczet jest rodzajem noclegowni i biblioteki. Niektorzy mezczyzni siedza studiujac Swiety Koran, inni po prostu chrapia na zielonych dywanach. Luzik. Wyobrazacie sobie kosciol katolicki pelen ludzi spiacych w lawkach?

Niemal wszechobecny jest mlody monarcha tego kraju - Abdullah II. Haszemicki rod z ktorego pochodzi wywodzi sie podobno w linii prostej od Proroka Mahometa. Jego zdjecia zdobia urzedy, sklepy, czasem samochody. Pojawily sie juz tez banknoty z jego podobizna. Ojciec Abdullaha II - Hussain w 1994 roku porozumial sie z Premierem Yitzhakiem Rabinem, co zaowocowalo otwarciem przejscia granicznego Aqaba - Eilat miedzy oboma krajami na poludniu Jordanii, i tym przejsciem bede chcial sie przeprawic do Izraela. Jordania jest tez krajem, ktory jako jedyny w arabskiej wspolnocie umozliwil przyjecie swojego obywatelstwa uchodzcom Palestynskim w 1948 i 1967 roku.

Amman to betonowe miasto rozlozone na wzgorzach, co swietnie widac z ruin fortu. Szare piony i poziomy z malymi ciemnymi kwadracikami okien sa geste i wszechobecne. Ma to swoj urok. Na wzgorzach chlopcy przy wieczornym, wzmagajacym sie wietrze puszczaja latawce. Widac je wszedzie. Kiedy wejdzie sie w uliczki, na niezbyt ruchliwych drogach chlopcy graja w pilke. Kiedy zatrzymuje sie by cos kupic, sprzedawcy czesto witaja mnie usmiechami i pozdrowieniami: "marhaba" lub bardziej oficjalnie "salaam alejkum" i pytaja skad jestem. W calej swej podrozy przekonalem sie, ze Polska dobrze sie kojarzy.

Wczorajszym rankiem ruszylem na dworzec autobusowy Tabar Boor, skad odjezdzaja pojazdy na polnoc od stolicy i odwiedzilem dwa zabytki. Wpierw ten znajdujacy sie dalej: zamek Ajloun na wysokim wzgorzu. Dostalem niezlej zadyszki bo miejscami wejscie bylo na prawde strome. To ruiny XII wiecznej twierdzy zbudowanej w celu ochrony szlakow handlowych pomiedzy Jordania i Syria. Zamek Qala 'at al Rabadh byl tez waznym punktem obrony przed Krzyzowcami, ktorzy oblegali go bardzo dlugo i na szczescie bezskutecznie. Ale zamek ulegl zniszczeniu, wpierw po najazdach Mongolow w 1260 roku, ponownie odbudowany nie oparl sie silnym trzesieniom ziemi w 1837 i 1927 roku. Jego rekonstrukcja trwa praktycznie do dzis. Z murow obronnych widac wspaniale okoliczne wzgorza, pola brazowej ziemi, drzewa i rowne rzedy szarozielonych krzewow oliwnych. Probowalem sobie wyobrazic, jak rozgladano sie wokol wypatrujac golebi pocztowych, dla ktorych to miejsce bylo przystankiem w drodze. Ptaki potrzebowaly jedynie 12 godzin by dostarczyc list z Kairu do Damaszku!

Dojechalem autostopem do wiekszego Jarash, gdzie w centrum miasta znajduja sie jedne z najwiekszych i najlepiej zachowanych poza Wlochami ruiny rzymskiego miasta. Poprzez okazala brame Hadriana, mijajac Hipodrom, gdzie odbywaly sie pokazy i cwiczenia bojowe rzymskich legionow, dochodzi sie do wspanialego Owalnego Placu majacego 90 metrow dlugosci, zamknietego kolumnada o jonskich kapitelach. Dalej antyczny chodnik z wielkich kamiennych blokow i kolumnada po obu stronach. Kiedys jonskie, pozniej zamieniono kapitele na bardziej ozdobne korynckie. Ruiny antycznej katedry, kosciola swietego Teodora, biskupa Izajasza, swiatyni Artemizy, Zeusa, dwa teatry i wiele innych niezwykych miejsc gdzie wciaz odczuwa sie atmosfere, jaka tu panowala 2000 lat temu. No i grupki turystow podazajace za przewodnikami. Takze Polacy.

Podroz po Syrii i Jordanii to dla mnie podroz w czasie. Odwiedzilem bardzo duzo antycznych miejsc i wciaz czeka na mnie to najwazniejsze - Petra. Ale na razie rusze nieco na poludnie w kierunku Mount Nebo i Morza Martwego. Po jego drugiej stronie w Qumran odkryto niezwykle zwoje w 1947 roku. Widzialem niektore w Muzeum w Ammanie. Ale tam najbardziej zainteresowaly mnie wspaniale, tajemnicze rzezby postaci o wysokosci ponad metra. Plaskie odlewy z wielkimi oczami kojarzace sie ze sztuka asyryjska, ale te figury pochodza z 6500 roku p.n.e.!

Opuszczam wiec dzis Mansour Hotel z niezwykle przyjaznym i goscinnym Alim. Powiedzial, ze w razie jakichkolwiek problemow na trasie mam dzwonic. W Petrze i Wadi Rum ma znajomych.

Nieco sie rozleniwilem. Dobre jedzenie w restauracji, jaka znalazlem w miescie, sympatyczne wieczory w hotelu, gdzie przy falafelach, ktore kupowal Ali siedzielismy z innymi podroznikami, glownie z Japonii, dzielac sie swoimi doswiadczeniami, to wszystko znow stanie sie wspomnieniem.  Pozostawilem na scianie hotelu instalacje ze sznurka.

Czas na improwizacje: szukanie miejsca na nocleg, rozbijanie namiotu, zadowalanie sie herbatnikami popijanymi woda, podazanie intuicyjne, dawanie sie poniesc.

Czas na kolejne wzmozenie czujnosci.

sobota, 17 maja 2008

Syryjskie bliskie spotkania; historia i proza zycia

Hama - miasto z 17  wspanialymi drewnianymi kolami mlynskimi na rzece Orontes. Najwieksze ma ponad 22 metry, nazywa sie Noria Al Muhammadiyya i zbudowano je juz w 1361 roku! To na prawde niezwykle urzadzenia, ktore maja dusze. Wszystkie wydaja podobne dzwieki obracajac swe osi w lozyskach; skrzypia, mrucza jak stary smutny kontrabas. Dobrze bylo siedziec w ich poblizu, pozwalac by rosa z gory opadala na twarz i sluchac tej niezwyklej melodii. Bardzo lubie takie wlasnie miejsca, gdzie dzwieki od setek lat sa niezmienne. Dzwieki, gwar ulicy jest inny niz kiedys a te kola: dawni ludzie slyszeli dokladnie to samo co ja teraz! Takie refleksje przychodzily mi tez do glowy w Burgkirche w Raron w szwajcarskim kantonie Valais, gdzie pochowany jest Rainer Maria Rilke. Szklane szybki w oknach tego starego, sredniowiecznego kosciola na wzgorzu dzwiecza tak samo jak dawniej. W tej Dolinie Rodanu letnie slonce jest silne a wieczorem przychodzi wiatr i szklo w olowianych nagrzanych ramach dzwoni delikatnie. A na scianie piekny stary, nieco prymitywny fresk Sadu Ostatecznego.

Wrocmy jednak do Syrii. Z Hama pojechalem do malenkiej Afamei, gdzie na wzgorzu znajduja sie mury fortecy a dalej niezwykle antyczne ruiny. Wyobrazcie sobie kamieniste pole gdzie przez 2 kilometry ciagna sie kolumnady z korynckimi kapitelami. W roznym stanie, niektore zniszczone, ale wciaz robiace niezwykle wrazenie. Dalej kamienne pozostalosci miasta, wsrod pol co krok zauwazalem resztki cegiel, ceramiki, nawet kawalki szkla z czasow rzymskich i bizantyjskich. Teraz przepedza sie tam stada koz i baranow. Za nielicznymi grupkami turystow jezdza faceci na motorach oferujac monety "znalezione w grobowcach", ale te same podroby widzialem w antykwariatach Damaszku. Ewidentne odlewy, nie bite monety, niemniej ladne ale zamiast 1000 syryjskich funtow za jedna kupilem dwie placac stowe.

Postanowilem przenocowac w ruinach i doczekalem do wieczora, by rozbic namiot. O polnocy obudzil mnie czyjs glos i swiatlo latarki. Jak ten straznik mnie znalaz w takim miejscu? Oczywiscie nie wolno bylo mi tam nocowac. Przykucnal obok otwartego namiotu zapalajac papierosa i czekajac na moja decyzje. Pakowac sie w nocy i szukac innego miejsca? W miasteczku u podnoza gory nie bylo zadnego hotelu. Moglem rozbic sie obok namiotow Beduinow, u ktorych wczesniej goscilem, czestowany herbata. Zapraszali. Ale bylem rozespany i nie mialem zamiaru wychodzic ze spiwora. W koncu100 syryjskich funtow zalatwilo sprawe.

Rano poplywalem w duzym miejscowym jeziorze a potem dojechalem stopem bocznymi drogami do Aleppo. 

Aleppo to bardzo duze miasto. Jest tam wspaniala wielka cytadela na wzgorzu, meczet Umajjadow i piekne waskie, zadaszone bazary, w ktorych sie wloczylem godzinami. Czasem w jakiejs bocznej uliczce stary meczet a w okolicy mojego hotelu dzielnica chrzescijanska z kilkoma kosciolami roznych tradycji; ormianski, syryjski, grecki, katolicki... .

Po dwoch dniach duzy skok nocnym autobusem na poludnie by z miasta Dara'a juz blisko Jordanii wyskoczyc na kilka godzin do Bosry. Ruiny kolejne, olbrzymi rzymski amfiteatr w pozniejszych czasach dziwacznie obudowany wysokim murem. To jeden z najwiekszych w antycznym swiecie z 12 000 miejsc siedzacych.  Nieco dalej wsrod ruin czesciowo odrestaurowany, najstarszy w Syrii a trzeci w swiecie meczet.

Kiedy w Dara'a korzystalem z internetu, pojawila sie policja. Okazalo sie, ze wlasciciel "inwigilujac" moja korespondencje zauwazyl naglowek listu mojej znajomej z Tel Awiwu "Israel" i powiadomil wywiad. Zabrano mnie autem, gdzie siedzialo juz dwoch facetow z kalasznikowami na komisariat. Prawie 4 godziny maglowania: bardzo dokladnie obejrzeli zawartosc mojej torby, kieszeni, sprawdzili co nagrywalem i fotografowalem, pytali kogo znam w Syrii, w Izraelu, kim jest ta osoba z ktora korespondowalem, tlumaczac tez wydrukowane maile, jakie do siebie pisalismy. Nawet plyta CD Abidy Parveen jaka wiozlem z Pakistanu byla bardzo dokladnie ogladana. Na szczescie nie byli na tyle bystrzy by spytac o reszte bagazu, skoro juz podrozuje 11 miesiec. A duzy plecak zostawilem na czas pobytu w Bosra w malej cukierni. Gdyby dorwali sie do tego tobolu, mieliby co robic cala noc. I moze mialbym problem, bo wioze pare kamiennych narzedzi znalezionych w Palmirze. Niezle doswiadczenie z wywiadem syryjskim. Na koniec, kiedy juz wiedzieli wszystko i otrzymali instrukcje przez telefon od swego szefa, ze maja mnie puscic przepraszali za klopot, ale zazadalem, by zaplacili za hotel w ktorym musialem z ich winy pozostac na noc, bo bylo juz za pozno bym jechal do Jordanii. Odwiezli mnie i dostalem apartament, ale wczesnym rankiem ruszylem szybko dalej by uniknac ewentualnej kolejnej "przyjacielskiej wizyty". Pomimo "szpiegowskiego" incydentu opuszczalem ten kraj z poczuciem, ze Syria to wspaniali, serdeczni ludzie; co krok czestowano mnie herbata lub mocna aromatyczna kawa a starszy pan - cukiernik z Dara'a, u ktorego pozostawilem plecak, kiedy opowiedzialem swoja przygode z wywiadem, by jakos zrekompensowac wizerunek swego kraju obdarowal mnie torba pysznych ciastek nie chcac zaplaty.

Jestem juz w Ammanie. Duze miasto, gdzie nie ma zbyt wiele do zobaczenia podobno. Przekonam sie zaraz. Jordania wydaje sie "normalniejsza" i nie tak bojowo nastawiona w stosunku do swego zachodniego sasiada. Jeszcze na poczatku podrozy przez Syrie ktos w hotelu dal mi wizytowke hotelu tutaj. Mansour Hotel w centrum miasta przy King Faisal Street z bardzo goscinnymi, pomocnymi ludzmi, ktorzy prowadza ten interes, z wlascicielem o imieniu Ali. Jesli jakas z dziewczyn znajaca angielski szuka pracy w hotelu, Ali zaprasza. mansourhotel@hotmail.com Hotel nieduzy pracy wiec niewiele a Jordania jest piekna, ludzie przyjazni, Amman dynamiczny i wielokulturowy.

Od wyjazdu z Syrii mam problemy finansowe; jeden z bankomatow, ktory byl pod pradem prawdopodobnie rozmagnesowal mi karte i nie moge nigdzie pobrac pieniedzy. Licze na pomoc ASP z przeslaniem mi poprzez Western Union gotowki, ktora pozwoli przetrwac jeszcze miesiac i wrocic z Tew Awiwu do kraju samolotem.

Pozostal juz tylko miesiac!  Slaskie gumiklyjzy, rolada i modro kapusta. I kompot truskawkowy a potem budyn czekoladowy. O tym marza moje trzewia i nozdrza.

poniedziałek, 12 maja 2008

Na polnoc od Damaszku: Palmyra, Crac de Chevalier

Podroz po Syrii jest w porownaniu z Pakistanem w miare bezstresowa. To kraj nieduzy i szybko przemieszczam sie pomiedzy kolejnymi miastami. No i wspaniala pogoda!

Ostatni dzien w Damaszku spedzilem wloczac sie po starej medinie. Walace sie balkoniki, niemal oparte o te z naprzeciwka, wsparte na drewnianych, koslawych belkach. Niewielki ruch w uliczkach. Doszedlem do Meczetu Roqayya. Kopula z blekitnej mozaiki jak w Iranie a wewnatrz bajkowo kolororowo. Za dziedzincem korytarz, ktorego kopuly pokryte sa tysiacami malenkich, rowno docietych lusterek. Przechodzac, wszystko nierealnie migoce. Glowna hala z grobem swietego - Say'yeda Roqayya zmarlego w 680 roku naszej ery. I modlacy sie mezczyzni trzymajacy sie kraty, z drugiej strony kobiety. Na prawde autentyczne wzruszenie i skupienie. Zauwazylem, ze do modlitwy uzywa sie malych glinianych kostek z inskrypcjami. Wierni klada je przed soba i dotykaja czolem. To samo widzialem w Iranie i rzeczywiscie potem dowiedzialem sie, ze to szyicki meczet a budowe tego swietego miejsca oplaca rzad iranski. Bo meczet jest wciaz w budowie. Jedni oddaja poklony w kierunku grobu, inny przeciwnie - w strone Mekki. Duza sala i kolejne grupki pielgrzymow, ktore siedzac na dywanach, wpatrzone w mulle stojacego obok, przezywaja kazde jego slowo. Kobiety placza, mezczyzni sie kiwaja. Potem wszyscy rytmicznie bija sie w piersi spiewajac jakas religijna piesn.

Wloczac sie uliczkami zajrzalem przez otwarte metalowe drzwi do wnetrza starego domu. Wspaniale stare mury o abstrakcyjnych i malowanych wzorach, wielkie luki odporowe. Wyglada, jakby kiedys zlikwidowano tu podloge i piwnica z pierwszym pietrem stworzyla wysokie pomieszczenie. Jakas kanapa z poduszkami i kocami, drabiny w kacie a przy stoliku dwoje chlopcow palacych fajke wodna. Spytalem czy moge zrobic zdjecie i zaprosili mnie do srodka. Spedzilem z nimi godzine, jakby poza czasem, palac aromatyczna fajke o lagodnym smaku jablek i anyzu.  Przy kazdym pociagnieciu woda w niej bulgoce. Jaki mily dzwiek, zapach i atmosfera tego starozytnego domu! Zrobilem pozniej wspolne zdjecie i przynioslem chlopakom po kilku godzinach odbitki.

Po Damaszku ruszylem do Palmiry. Brzydkie, betonowe, niewielkie  miasto sasiaduje z ruinami. Kawal wspanialej historii. To juz srodek pustyni syryjskiej - Cham. Miejsce to bylo zamieszkale od paleolitu; w miejscowym muzeum slady dawnych osad oraz kamienne narzedzia. Sam rowniez znalazlem kilka krzemiennych narzedzi! Ale turysci przybywaja tu obejrzec ruiny antycznego miasta, ktore istnialo tu w czasach Imperium Romanum. A wlasciwie o wiele wczesniej. Najwazniejsza swiatynia Bel - babilonskiego boga, ktory byl odpowiednikiem Zeusa to otoczony wysokim murem teren ruin. A kazdy bok muru liczy 200 metrow. Za nim palmowe gaje. To dzieki tym drzewom miasto zawdziecza swoja nazwe; wczesniej zwano je Tadmor, czyli miasto daktyli, wiec niewielka wlasciwie roznica. Po drugiej stronie wsrod pozostalosci po rzymskich budowlach (pozostaly slady dlugiej kolumnady o korynckich kapitelach - super!) znajduje sie teatr w niezlej formie. Troche zachowanych kamiennych lukow, mury a na wysokim wzgorzu wspaniala twierdza, ktorej ksztalt obecny nadali Arabowie w XVII wieku. Na to wzgorze wspialem sie drugiego poranka, zanim jeszcze zaczely zjezdzac sie autobusy pelne Francuzow i Niemcow a w slad za nimi wspolczesni Beduini na motorach z lopoczacymi szmatkami na sprzedaz, pocztowkami i innymi pamiatkami. Odpoczalem. Znalazlem ustronne miejsce na jednym ze wzgorz skad roztaczal sie niezwykly widok.

Po dwoch dniach w Palmirze ruszylem na zachod by odwiedzic inny zabytek - Crac de Chevalier. To obronny zamek z czasow wypraw krzyzowych. Pierwsza proba zdobycia twierdzy przez Chrzescijan miala miejsce w koncu XI wieku. Oj wiele sie tu dzialo, ale nie bede przepisywal historycznych notek. Z pewnoscia zainteresowani znajda cos w ksiazkach lub w sieci. Przy zamku poznalem pare z Ostrawy - Pavla i Helene. Po Syrii jezdza od tygodnia z namiotem. Znalezlismy mala polanke blisko zamku, poczestowali mnie mocna sliwowica - balsamem dla moich biednych jelit a potem zjedlismy makaron ugotowany na malej kuchence. Jak milo! Wczesnym rankiem obszedlem mury zamku a kiedy Czesi ruszyli dalej w swoja droge, odwiedzilem wnetrza. Imponujaca budowla, ale nieco zaniedbana. Wewnatrz nie ma zadnych zbiorow muzealnych lub t.p., ale warto zaplacic 150 syryjskich funtow by obejrzec niezwykle wnetrza, sale, olbrzymia stajnie, spojrzec z baszty na wspaniale wzgorza wokol.

Dalej sprobowalem stopa w strone miasta Hama. Wpierw jednak dotarlem do brzydkiego betonowego wielkiego Homs, gdzie przywiozlo mnie dwoch mezczyzn jadacych dostawcza KIA: to jeden z najpopularniejszych w Syrii pojazdow. Faceci nie znali angielskiego, ale zaprosili mnie na jedzonko. Dojechalismy na jakis okropny wielki, zawalony gruzem plac wokol ktorego znajdowaly sie pietrowe bloki. Przy jednym z nich hurtownia, w ktorej poznalem kolejnych dwoch mezczyzn. Czworka przyjaciol. Wszystko wielkie chlopy. Dopiero tam zauwazylem pistolet pod skorzana kurtka kierowcy. Przeliczali jakas gruba kase. Na polkach jakies produktu spozywcze, ale najwyrazniej byla to przykrywka jakichs szemranych interesow, bo co chwila telefony, kolejne auta podjezdzajace pod hale, ciche rozmowy na boku. Kierowca o imieniu Fayaz dal mi do zrozumienia, ze pojedziemy wspolnie cos zjesc za godzine. Mijal czas, oni gadali, czestowali mnie mocna kawa i herbata a ja, choc miejsce bylo nieszczegolne i kompletnie nie mialem pojecia co oni miedzy soba gadaja, nie czulem zadnego zagrozenia. W koncu dwoma autami pojechalismy do domu jednego z nich. Zona, troja dzieci, wielka kanapa, wielkie fotele, wielki telewizor na drewnianej szafce, stolik i po kolejnej godzinie przyniesiono w koncu wielkie zarcie. Mieso w pomidorach, mizeria, kasza, chleb zwany tu "khoubz" i ogolnie mila atmosfera. Faceci najwyrazniej chcieli zrobic komus kawal bo nagrali na telefon formulke, ktora musialem powtarzac za jednym z nich. Bylo tam cos o Australii, tylko tyle zrozumialem. Ale ubaw mieli spory. Szef hurtowni - olbrzym o imieniu Hussain zjadl 3 porcje, co bylo powodem do kpin ze strony jego kolegow, ale na prawde rozbawilem ich do lez pokazujac bardzo obrazowo i realistycznie, jaka po takim jedzeniu musi pozostawiac kupe w ustepie. Tym niewybrednym zartem trafilem w dziesiatke w tym towarzystwie. Klepali mnie po plecach i przybijali piatke wielkimi lapami. Moglem zostac w domu na noc, ale chcialem byc juz blisko starego Hama, ktorego zdjecia z pieknymi mlynami wodnymi widzialem kilkakrotnie w Syrii. Odwiezli mnie na rogatki miasta, skad odjezdzaly vany KIA na polnoc. Przeszedlem kawalek pieszo przy zachodzacym sloncu, potem stopem ponad 30 kilometrow i wysiadlem na rozstaju drog, gdzie znalazlem troche drzew wsrod laki, na ktorej o zmroku rozbilem namiot. To byla moja 40 noc pod namiotem w calej podrozy. Usnalem szybko mimo odglosow przejezdzajacych autostrada pojazdow.

Rano vanem dotarlem do Hama i szukajac hotelu zauwazylem na murze niewielki napis, gdzie procz arabskich liter bylo tez po polsku: "Poznan, Polska, inzynier". Wszedlem do tego domu na 2 pietro i okazalo sie, ze pracuje tu i mieszka Syryjczyk, ktory studiowal w Poznaniu. Akurat go nie bylo i pozwolono mi pozostawic na jakis czas plecak w malej prywatnej przychodni obok. Zaraz tam wroce, by poznac tego czlowieka. A potem zwiedze miasto.

W poprzednim poscie ktos mnie spytal o moje dzialania artystyczne podczas tej podrozy. Co jakis czas pewne miejsca mnie inspiruja; ostatnim takim miejscem byl wlasnie zamek Crac de Chevalier, gdzie zrealizowalem material do videoperformance, ale bede go montowal juz po powrocie. Nie opisuje wszystkiego, co robie w tej podrozy, kazdego miejsca czy spotkania lub akcji, bo spedzilbym zbyt wiele czasu w sieci. Wszystko podsumuje kiedy wroce i podziele sie z Wami artystycznym plonem tej Drogi. 

Inshaallah...

poniedziałek, 5 maja 2008

Syria - inny islam

Ostatnie dni w Pakistanie byly niezwykle zroznicowane. Nieznosny upal zmieszany ze smrodem spalin powodowal, ze chodzenie po ulicach bylo okropnie meczace. Jedynie wieczorem mozna bylo zniesc upal, ale chmury spalin widoczne byly w swietle reflektorow. Kiedy ubralem krotkie spodenki, czulem sie jakbym szedl nago; wielu mezczyzn (kobiet w miescie w ciagu dnia prawie wcale, wieczorami przyjezdzaja na zakupy) obserwowalo mnie od stop do glow, jakby nigdy nie widzieli kolan innego faceta. Ignorowalem to, bo chodzenie w dlugich spodniach w tych temperaturach spowodowalo obtarcia .

Odwiedzilem kafejke internetowa i nie zdazylem zrzucic zdjec z pamieci aparatu na pendrive, kiedy wylaczono prad. Wlasciciel zaproponowal, bym wybral sie z nim i jego kumplami za miasto nad wode. Skorzystalem i chwile pozniej znalem juz 6 mlodych Pakistanczykow wladajacych dobrze angielskim, ze wspanialym poczuciem humoru. Pojechalismy dwoma samochodami ponad 40 kilometrow na polnoc od stolicy i znalezlismy sie na polanie wsrod drzew, gdzie obok w betonowym korycie plynela lodowata, wartka i czysta rzeka. Oczywiscie zadnych dziewczyn, zadnych kobiet. Chlopcy i mezczyzni jak male dzieci skakali w ubraniach, nieraz tez w butach do wody, popychali sie wzajemnie, potem pomagali sobie wyjsc na brzeg. Zimna woda dodala mi sily. Spedzilismy tam ze dwie godziny, potem zaprosili mnie na obiad w przydroznej restauracji. Mysle ze cieszyli sie, iz im zaufalem, ze zgodzilem sie pojechac. Poza pewnym konserwatyzmem dotyczacym miejsca kobiety w spoleczenstwie, nie roznili sie wiele od swoich rowiesnikow z Zachodu. Dobrze spedzony czas i kolejne, nowe spojrzenie na Pakistan.

W Polskiej Ambasadzie oraz kilku biurach podrozy odradzano mi przejazd z Pakistanu do Iranu, wiec zdobylem wize syryjska, kupilem bilet linii Qatar Airways i po poludniu 4 maja z miedzyladowaniem w Katarze dotarlem do Damaszku. To bylo dobre posuniecie. Zmiana klimatow na powrot dala mi sil, bo ostatnie dni w Pakistanie byly jednak przygnebiajace. Pogoda jak polskie lato - ponad 20 stopni, wieczory przyjemnie, wietrznie chlodne.

Stolica Syrii przypomina mi miasta Turcji i poludniowo zachodnioej Europy. Nie ma tu kopcacych ryksz, zbyt wielu motorow. Co krok w starej czesci Damaszku natrafiam na slady historii. Walace sie domy sprzed setek lat, na jakims placu prowadzone wykopaliska, odslaniajace rzymskie ruiny, wielkie domy z czasow kolonialnych i blokowiska. Bloki z setkami anten satelitarnych juz przy wjezdzie do miasta. Centrum usytuowane wsrod wzgorz, na ktorych takze rozposcieraja sie osiedla. I najwazniejsze w tym wszystkim - ludzie. Jestem tu prawie anonimowy. Historia Syrii to przemarsze roznych armii, grup ludzkich co spowodowalo wielka mieszanke typow i ras. Zobaczyc tu mozna ciemnego Murzyna a takze blondyna o jasnych oczach. I obaj mowia tym samym arabskim jezykiem - chropawym i jakby nieco agresywnym.

Ostatniego dnia w Pakistanie pokusilem sie o zjedzenie befsztyku - chyba niezbyt swiezego, ktory teraz moje jelita przerobily na wode i cierpie. Pierwsza noc w hotelu w Damaszku spedzilem czesciowo w toalecie, ale bez szczegolow... . Syria, przynajmniej jej stolica jest juz o wiele drozsza niz Pakistan. Najtanszy pokoj 3 osobowy w hotelu w centrum miasta jaki znalazlem kosztuje 350 syryjskich funtow, czyli jakies 8 dolarow. Ale tez standard jest wyzszy niz pakistanski. Czysto i przyjemnie, a przez otwarte rankiem wielkie okno zamiast gwaru i trabiacych pojazdow zapach swiezo palonej kawy.  Dziele pokoj z Achillo - Wlochem w wieku okolo 50 - 60 lat. Juz na emeryturze, ruszyl w swiat. Od niego dowiedzialem sie, ze do Jordanii wize mozna zdobyc na granicy i mozna tez stamtad dostac sie do Izraela. Zastanawiam sie wiec nad dalsza trasa: jechac na polnoc i przez Turcje, ktora juz odwiedzalem do Europy, czy jednak na poludnie a z Izraela byc moze wrocic samolotem. Sprawdze to wszystko. Wize mam na 2 tygodnie, w Syrii jest wiele do zobaczenia i chyba rusze pojutrze odwiedzic Palmiry oraz mniejsze, historyczne miasta. Na razie poznalem troche stare miasto Damaszku ze wspanialym meczetem Umajjadow z 705 roku n.e. Jak pisza nieskromnie w broszurce bedacej tez biletem, to najbardziej znany meczet w calym islamskim swiecie z powodu unikalnej inzynierii, architektury i dekoracji. Isnpirowal architektow przez cale wieki. Rzeczywiscie piekna budowla ze wspanialym dziedzincem i arkadami, niezwykle mozaiki a wewnatrz panuje podniosla atmosfera. Mozna zobaczyc mezczyzn siedzacych przy scianach na dywanach, czytajacych Koran pod wspanialym ozdobnym belkowanym dachem. Kilka szaf z ksiegami, ktore mozna studiowac znajduje sie przy scianie. Bose grupki turystow przechodza cicho przez wnetrze, kobiety musza zakladac tu dlugie szaty z kapturami zaslaniajacymi wlosy. Ale ten konserwatyzm jest tylko w meczecie. Inaczej niz w Pakistanie, tu na ulicy mozna zobaczyc usmiechnieta dziewczyne w obcislych jeansach i t-shircie obok swej rowiesniczki szczelnie zakrywajacej cialo. Tu Wschod spotyka sie z Zachodem i czuje sie czasem jak w miastach poludniowej Francji lub Hiszpanii. 

Na kazdym kroku zauwazam portret faceta w srednim wieku z niedogolonym wasem. Myslalem ze to jakis tworca demokracji w Syrii lub rewolucjonista w rodzaju Homeiniego, bo jest wszechobecny. Okazalo sie, ze to obecny prezydent kraju - Bachar. Wyobrazacie sobie ogladanie twarzy naszego prezydenta w kazdej restauracji, biurze, na ulicach? Brrrrr!

Jutro, o ile jelita mi pozwola, caly dzien chce wloczyc sie po miescie, odkryc kilka jego tajemnic ukrytych w zakamarkach. To bedzie spacer w historie.

PŁYNNA TOŻSAMOŚĆ - mój blog o ginących kulturach

Zapraszam na założony niedawno blog, poświęcony ginącym kulturom i cywilizacjom, przede wszystkim Papui, na którą planuję powrót latem 2012 ...