poniedziałek, 10 grudnia 2007

Ekspresem przez Borneo

Moja przygoda z Borneo skonczyla sie i odczuwam spory niedosyt. 6 dni to niewiele. Nie udalo mi sie zmienic lotu na pozniejszy. Poza tym czas nagli i moje plany, by spedzic u przyjaciol w Shanghaju Swieta oraz Nowy Rok na pewno sie nie powioda. Dotre tam okolo 3 tygodni pozniej... .

Z Sarawak jechalem do Sabah niedoinformowany. Zul przekonywal mnie, ze nie ma problemu w dostaniu sie z Miri do Brunei a stamtad do Sandakan. Okazalo sie, ze nie jezdza autobusy miedzy tymi miejscami. W Sibu tez dowiedzialem sie, ze tak wlasciwie w Brunei nie ma zbyt wiele do obejrzenia. Jest tylko Palac Krolewski. Ogrody zamkniete... . Zrezygnowalem wiec z bolem serca. Pojechalem autobusem z Sibu do Miri a  stamtad samolotem do Kota Kinabalu. Z Kota na druga strone Sabah do Sandakan.  Same miasto nieciekawe. W centrum jakies bloki i bazary pomiedzy nimi. Jedyna niewielka swiatynia chinska i tyle. Ludzie przybywaja tu obejrzec orangutany w Sepilok Orang Utan Sanctuary. Nawet na to nie mialem czasu, bo dotarlem do miasta po poludniu czyli po porze karmienia. Trudno. Gdybym byl dluzej, odwiedzilbym miejscowosc Semporna gdzie sa wspaniale plaze z cudowna rafa koralowa. Moze bedzie mi dane zobaczyc to w przyszlosci... .

Z Sandakan dolecialem z powrotem do Johor Bahru i w strugach deszczu expresowym autobusem dotarlem do Kuala Lumpur. Potworny monsun! Ulice zalane, parking autobusowy w mgnieniu oka zamienil sie w brodzik, ale najgorzej jest teraz w stanie Kelantan na polnocny zachod od stolicy. Widzialem relacje w TV: zalane drogi i domy, ludzie brodzacy po pas w wodzie. A wybieralem sie tam.

A propos brodzenia, w Miri dane mi bylo doswiadczyc survivalowego poranka:

Wczesnym rankiem wyjrzalem za okno pokoju hotelowego. Ladna pogoda, slonce jeszcze nie wyjrzalo, na lewo wzgorze z kosciolem ewangelickim, na prawo gdzies za palmami plaza. Postanowilem sie przejsc. Wpierw ruszylem na wzgorze, by sfotografowac drzewa we mgle. Sciezka zarosnieta trawami i nogi szybko mokre. Komary zwiedzialy sie, ze pojawilem sie ja, czyli Bank Krwi i obsiadly mnie elegancko. Nawet gdy szedlem, potrafily kasac. Zadnego szacunku. Po kilku minutach rece i nogi w bablach. Wrocilem szybko na droge i poszedlem na druga strone. Do plazy droga tez nie byla prosta. Jakies zalane pola, krzaki, a potem pas glazow chroniacych przed falami. Jednak woda byla brudna a fale przynosily spore ilosci czarnego zwiru. Na plazy pelno drewnianych belek i smieci, ktore przyniosla woda. Z kapieli nici. Wracajac postanowilem znalezc skrot. Trawy a dalej piaski. Zrobilem duzy krok i... zapadlem sie w mokrych piachach do kolan! Nie wpadlem w panike, choc sytuacja nie byla ciekawa. Wokol zadnych ludzi. Zginac w tak glupi sposob o 8.30 rano? Z trudem wyciagnalem jedna noge omal nie tracac sandala. Krok do przodu i znow po kolana w piachu. Tak zrobilem kilka krokow i w koncu jakos sie wygramolilem. Piasek byl czysty na szczescie. Oplukalem sie w jakiejs kaluzy i spocony, zmeczony, "pelen wrazen" wrocilem do hotelu. 3 godziny spaceru porannego... . Ale jaki po nim wspanialy byl prysznic! Tyle ze moje sandaly farbuja bardzo i stopy czarne jak z atramentu musialem drzec pumeksem.

Nie roztrzasam mojego srednio udanego pobytu na Borneo. Nie bylo tego w moich pierwotnych planach podrozy. Kilka pierwszych dni bylo OK, koncowka to duze przyspieszenie.

Teraz siedze przy komputerze w hoteliku naprzeciw dworca autobusowego w Kuala Lumpur. Prowadza go Hindusi. Moj pokoj ma jakies 1.20 x 2,10 metra. Procz lozka i wentylatora przykreconego do sciany nie ma nic. Nie daloby sie tu wstawic krzesla.  Ale jest git. Mam mjakos dziwnie dobry humor i zartujemy sobie z wlascicielem pochodzacym z Tamil Nadu. Siedze prezy komputerze, za mna na krzeslach ludzie z kropkami na czolach ogladaja i prawdziwie przezywaja stary boolywoodzki film. Jedna z pan ma piekna czkawke akurat w waznych momentach i wlasciwie nie jestem pewien czy to czkawka czy jej komentarz do sytuacji w filmie... .  

7 komentarzy:

  1. Ja też żałuję że nie wszystko udało "nam" się zobaczyć, ale nie chodź na skróty, nie wszędzie musimy koniecznie zajżeć...do piachu zdążymy.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. hej, slawkuno ja nie mam czkawki, ale chetnie skomentuje..te komary, jak mogly, z drugiej strony innego banku krwi nie bylo w poblizu, to i nie ma sie co dziwic, no i skoro elegancko..bardzo zywo i ciekawie opisujesz swoja wedrowke, czesto zabawnie, a historia z "wpadnieciem" po kolana w piach zmrozila mi krew w zylach..zagladam od czasu do czasu na blog i zycze udanych, kolejnych etapow podrozy:)pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. ~ósmy cud świata11 grudnia 2007 06:35

    Sławku! Jak dobrze, że uniknąłeś pułapki ruchomych piasków! Jesteś taki odważny, męski, dzielny, mądry i .... nie musisz mi przywozić żadnego egzotycznego drobiazgu. Zwłaszcza korali :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ..." nie ma bodej cłowieka, kieremu by życie nie wyplatało kiejś jakiegoś figla"

    OdpowiedzUsuń
  5. Kolorowa ta knajpka jest,a film zapewne czarno-biały,stąd czkawka..

    OdpowiedzUsuń
  6. wczesny wieczórkomar i ja -to samo 0 RH+/Lidia Rozmus

    OdpowiedzUsuń

PŁYNNA TOŻSAMOŚĆ - mój blog o ginących kulturach

Zapraszam na założony niedawno blog, poświęcony ginącym kulturom i cywilizacjom, przede wszystkim Papui, na którą planuję powrót latem 2012 ...