niedziela, 2 marca 2008

Nepalska wioska

Z Kathmandu lezacego w dolinie wszystkie drogi pna sie po zboczach gor. Nie inaczej jest w drodze do Trisuli, miasta lezacego 70 km na polnoc od stolicy. Wyjechalismy tam rankiem z Ekarajem, by dalej, kilkanascie kilometrow do jego wioski przejsci trudna, kamienista sciezka. Wspaniale widoki z malowniczymi tarasowymi polami w dole. Piekna rzezba terenu, ale wspolczuje ludziom tu pracujacym. A z tego co widzialem pracuja glownie kobiety. Ten teren nalezy do dystryktu Nuwakot a wioska nazywa sie Gerkhu. Ale nie jest to wioska w naszym znaczeniu. Domy porozrzucane sa po wzgorzach w odleglosci wielu kilometrow. Czesto pomiedzy domami sa duze odleglosci. Wszystkie wioski w Nepalu maja 9 czesci a miejsce, gdzie mieszka rodzina Ekaraja to numer 2. Czasem mijalismy pojedyncze osoby, kobiety niosace pelne kosze na plecach, wsparte lina i kawalkiem plotna na czole, mezczyzn wracajacych z jakiejs fuchy, wszyscy z zainteresowaniem przystawali i obserwowali mnie. Na jednym ze wzgorz kilku chlopcow zrobilo sobie przerwe grajac na kamieniu z wyryta plansza w cos przypominajacego nasze warcaby. Szli kilkadziesiat kilometrow z wielkimi koszami oferujac metalowe naczynia po wioskach. Jeszcze rok temu krazacy po wioskach Maoisci karali srogo za jakikolwiek hazard. Glownie za gre w karty. Niewazne: mlodzi czy starzy, ludzie nawet przy wlasnych domach oddajacy sie hazardowi musieli... zjesc karty i trzymajac sie za uszy wykonac kilkadziesiat lub kilkaset przysiadow. Czesto tez Maoisci przeszukiwali ich kieszenie, zabierajac cale pieniadze.  Podobnie karali za pijanstwo a osoby, ktore sie stawialy byly bite a nawet zabijane! Teraz juz nie kraza po wsiach, zeszli do miast i agituja przed wyborami majacymi tu odbyc sie 10 kwietnia. To silna frakcja w rzadzie i obawiam sie, ze maja duze szanse. Ludzie sie ich boja. Hazard w wioskach zamieszkalych przez kasty Braminow i Chetrich byly zadkoscia, alkohol - niemozliwy. Gry w karty, piwo i wodka to raczej domena pochodzacych z Tybetu Tamangow, ktorzy osiedlaja sie zawsze w poblizu przypominajacych uroda Hindusow najwyzszych kast, ktore wymienilem. Sa jeszcze Szerpowie, ale oni zyja wysoko i w pewnej odleglosci od reszty.

Kilkanascie kilometrow skrotem szlismy ponad 3 godziny. Droge dla pojazdow do wioski zrobiono rok temu a autobus jezdzi tu czasami od 2 miesiecy. Droga fatalna.

Ceremonia powitania matki - dotkniecie glowa jej stop. Cztery chaty na jednym poziomie. Obok domu matki mieszka dwoch braci Ekaraja z rodzinami. Przecietna rodzina nepalska liczy 6, 7 dzieci. Poznalem kobiete z wioski ktora urodzila trzynascioro, ale kilkoro zmarlo w dziecinstwie. Od kilku miesiecy matka Ekaraja ma czarno bialy telkewizor, ktory przywiozl jej syn z Kathmandu, a raczej wniosl na wlasnych plecach z Trisuli, ale obraz fatalny. Albo nastawia sie antene na kanal nepalski (Kollywood to nepalski Hollywood), albo hinduski (o Bollywood wszyscy slyszeli). Kiedy leci film, dzieciaki z okolicy przybiegaja do chaty i siedza na ziemi ogladajac stekajacych, tlukacych sie facetow a potem odtwarzaja na sianie sceny walk. Oczywiscie od przyjazdu biegala za mna gromadka kilkunastorga dzieci. Bose, obdarte, rozesmiane, szczesliwe. Kupilem sobie ich przyjazn nie tylko pstrykajac zdjecia, ale tez robiac im rakiety do poingponga z kawalka deski i galezi.

Chodzilem po okolicy z Ekarajem, odwiedzajac jego znajomych. A znal tu wszystkich procz dziewczyn, ktore poslubili miejscowi chlopcy. Bo w Nepalu panna mloda zawsze przychodzi do domu meza, nigdy odwrotnie. Ekaraj opowiadal mi mnostwo historii o wiosce i obyczajach nepalskich. Facet ma dar opowiadania. Kiedy weszlismy na wzgorze, pokazal drzewo w dole wsrod tarasowych pol. To swiete drzewo pipal czczone zarowno w Indiach jak i Nepalu jako wcielenie boga Wisznu. Kobiety majace miesiaczke nie moga sie do niego zblizac. Ojciec Ekaraja opowiadal mu historie z czasow jego babki: pewna kobieta zaniedbala zakaz i zblizyla sie do drzewa majac okres. W tej samej chwili wokol pojawilo sie mnostwo wezy, otworzyla sie ziemia, pochlaniajac ludzi pracujacych wokol oraz zwierzeta. Po chwili ziemia sie zamknela. Ekaraj, wyksztalcony i mieszkajacy w miescie swiecie w to wierzyl. Opowiedzial mi, ze kiedy byl dzieckiem i pracowal na polu z ojcem i bracmi, takze pojawilo sie wiele wezy i tylko na ich tarasowym poletku. Byly to pierwsze zbiory przed ktorymi nalezy oddac zarliwy poklon w kapliczce, ktory wykonuje glowa rodziny. Ojciec jednak byl w zalobie po bliskim zmarlym i nie mogl sie modlic. Poslal syna. Kiedy pojawily sie weze, stwierdzil, ze syn nie dosc zarliwie sie modlil, wiec poslal drugiego syna, z takim samym skutkiem. Zawolal na swojego brata pracujacego nieco nizej. Ten przeprosil za "glupich" bratankow, ze nie dosc przykladaja sie do modlitwy i wtedy weze zniknely.

Z menstruacja jest jeszcze wiele przesadow w tradycyjnym Nepalu. Na przyklad maz nie moze dotknac swej zony, gdy ona ma okres. Jesli jej dotknie, chocby niechcacy, natychmiast musi wziac kapiel. Nie wolno jej wchodzic w tym czasie do kuchni i posilki przygotowuje maz.

Kiedy dotarlismy do wioski, nie spodziewano sie nas tego dnia. Ekaraj uprzedzil poprzez kuzynow, ze sie tam wybiera ale bez podania szczegolowej daty. Przygotowano dla mnie "pokoj": oddzielony plachtami folii naroznik, gdzie znajdowalo sie lozko. A lozko w nepalskiej wiosce to drewniane dechy i slomiana mata. Twarde... .

Dom niezwykle ubogi, z kamieni i gliny. Sciany i podloga pomalowane czerwona ochra naturalnego pochodzenia, male okno z pionowymi deszczolkami wpuszczajace niewiele swiatla. Kuchnia to male palenisko w rogu i tyle. Nad kuchnia pokoj z oltarzem. Plakaty bostw pomazane zoltym i czerwonym pigmentem.

Codziennie posilki przygotowywala bratowa Ekaraja - kobieta, ktorej maz zmarl przed laty zostawiajacja z dwoma synami. Jej status nie byl zbyt wysoki i byla tu prawie jak sluzaca. Codziennie trzy razy posilek, prawie zawsze taki sam - dalbat: ryz z zupa zwana dal, troche warzyw, ziemniakow. Wszystko zlewa sie razem i robi papke - dlonia. I je sie tez dlonia, siedzac na ziemi na slomianej macie. Ja jednak poprosilem o lyzke. Obawialem sie braku higieny i wszedobylskich much a moj zoladek po jedzeniu w restauracjach Kathmandu byl w oplakanym stanie. Jednak to swieze pozywienie z wlasnego poletka, codziennie pite mleko prosto od bawolicy i kefir robiony prymitywnymi metodami, woda pita wprost ze strumienia okazaly sie zdrowsze niz miastowe jedzenie, czesto trzymane w lodowkach, a przeciez w Kathmandu na 8 godzin wciaz wylacza sie prad! Czasem zamiast dalbat kobieta podawala nam ziemniaki z roti a raz kurani: wygladalo to jak tunczyk z puszki, smakowalo jak soja a okazalo sie wielokrotnie smazonym mlekiem, w ktorym odparowala cala woda. Kiedy tylko przyjechalem matka Ekaraja poinstruowala bratowa, ze nalezy mnie goscic szczegolnie, bo w ksiegach napisane jest, ze z gosciem przybywajacym pierwszy raz przychodzi tez bog Kryszna.

Gdybym byl Nepalczykiem, zajmowal sie krawiectwem  szewstwem lub wyrobem naczyn, nie wpuszczonoby mnie do domu. To zawod nizszej kasty wajsiow. Na wsi tylko oni zajmuja sie rzemioslem. Rodzina Ekaraja co pewien czas wzywala krawca, by reperowal ubrania. Siedzial przed chata i pracowal. Mozna bylo podac mu pozywienie, ale nie mleko ani kefir. Ekaraj smial sie mowiac, ze jego rodzina nadal uwaza, iz gdyby krawcowi dano mleka, bawolica wskoczylaby na drzewo!

W nepalskiej wiosce podoba mi sie harmonia ludzi i zwierzat. Psow tu niewiele a wszedzie po podworzach spaceruja kozy. Ludzie pracuja ciezko, ale mijajac sie z kims dzwigajacym na plecach ciezary nie widzialem oznak zmeczenia czy jakiejkolwiek pretensji. Ludzie wydaja sie tu pogodzeni z losem, ze swym miejscem na ziemi. Zazdroszcze tego poczucia... .

Siadywalem popoludniami na skarpie wzgorza obserwujac kolorowe poletka wygladajace jak abstrakcyjny witraz i sluchalem dobiegajacych zewszad z dolu odglosow ludzkich rozmow i ptakow. Czasem mozna bylo dostrzec czerwony punkt: to kobiety ubierajace sie tu zazwyczaj w tych barwach.

Poznalem sasiada - wesolego faceta, ktory co 1,5 roku plodzil dziecko. Zalezalo mu na synu. Pierwsze 4 to corki, w koncu byl syn a po nim mial byc kolejny ale sie nie udalo... . Jego corki - wszystkie takie same - przychodzily sie bawic na "nasze" podworko. Byly najbardziej rozbrykane. Ekaraj smial sie do lez opowiadajac o nim. W Nepalu raczej nie ksztalci sie dziewczyn bo sie nie oplaca. I tak odejda do domu meza. Rzad chcac zachecic rodzicow, wydawal za kazda ksztalcona corke 2 litry oleju rzepakowego co miesiac. Ojciec corek wyweszyl interes i poslal je do szkoly. Pojawil sie nowy przepis: tylko za 2 corki wydaje sie olej, wiec zmyslny tato wysylal dwie kolejne do innej szkoly. A najblizsza oddalona jest godzine "spacerku" gorskimi sciezkami. Smialismy sie, ze powinien otworzyc olejowy biznes.

Wioska sie zmienia, choc w porownaniu z Europa to ciagle glebokie sredniowiecze. Wciaz uzywa sie tu prymitywnych narzedzi. Nie ma zadnych maszyn. Pola czesto znacznie sa oddalone od domow. Na drodze biegnacej ponad domem matki Ekaraja w ciagu tych kilku dni widzialem tylko raz autobus i ta sama ciezarowke wozaca kamienie.

Ekaraj, teraz 27 letni, jako dziecko biegal do szkoly boso i w samej koszulinie. Teraz dzieci chodza w mundurkach.

Wrocilem do Kathmandu z poczuciem, ze zostawiam w gorach nowych przyjaciol. Dzieci biegly za autobusem, ktorym odjezdzalismy, machajac na pozegnanie. Matka Ekaraja powiedziala, ze to teraz takze moj dom i moge zawsze, w kazdej chwili tu przyjezdzac.

Thamel po tych 3 dniach spedzonych na wsi wydal mi sie beznadziejny i meczacy. Najchetniej wrocilbym na wies. Wytrzymac kilka dni do Shivarathri i dalej do Indii!

 

7 komentarzy:

  1. Powodzenia ,krąg zaczyna sie zamykać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Powodzenia......, aby drogi ktorymi kroczysz byly proste i bezpieczne.

    OdpowiedzUsuń
  3. ach te bawolice, a opowiesc cudna;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. ~ósmy cud świata3 marca 2008 07:35

    I Ty masz dar pięknego opowiadania. Każdy kolejny Twój wpis jest tego przykładem. Ciepło pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękne relacje i dużo dają do myślenia. Wrodzona koncentracja mieszkańców na "tu" i "teraz."Chyba to jest klucz do szczęścia.Ech...życie..

    OdpowiedzUsuń
  6. Hmmmm...cóż można dodać?

    OdpowiedzUsuń
  7. Super.Myślę że wiele masz już tak otwartych gościnnie dla Ciebie domów.Kawałeczek swego życia zostawiłeś obecnie tam.Możliwe że wrócisz,w końcu do piękna się lgnie.

    OdpowiedzUsuń

PŁYNNA TOŻSAMOŚĆ - mój blog o ginących kulturach

Zapraszam na założony niedawno blog, poświęcony ginącym kulturom i cywilizacjom, przede wszystkim Papui, na którą planuję powrót latem 2012 ...