środa, 28 maja 2008

Jordanskie sny: Dana, Petra, WADI RUM

To moj ostatni dzien w Jordanii. Jutro rano przekrocze granice z Izraelem, jesli nic niespodziewanego nie stanie na drodze. Opuszczam ten kraj z pewnym smutkiem, bo ostatnie dni byly jednoczesnie trudne jak i wspaniale. Czasem dlugo stalem na jakiejs opuszczonej drodze, w goracym sloncu w oczekiwaniu na samochod, ktory podwiezie mnie dalej, na poludnie. A im nizej Jordanii, doswiadczalem coraz bardziej cudownych pejzazy. Choc bylem tam pierwszy raz, wydawaly mi sie jakos znajome. Archetyp zapisany gdzies w glebi mojego umyslu... . Niezwykle to bylo.

  

Kolejnym przystankiem, gdzie rozbilem namiot byla Dolina Dana z bardzo stara, czesciowo opuszczona wioska. Dotarlem tam poznym popoludniem z trzema brodatymi typami, ktorzy w drodze pili brandy. Nie byli wiec chyba muzulmanami, lecz chrzescijanami, ktorych sporo w tej czesci Jordanii. Mialem troche pietra, kiedy zjechalismy z glownej drogi w jakies pola, gdzie ani zywej duszy. Czyzbym mial tu skonczyc swoja podroz? Okazalo sie, ze niezle juz pijani, wraz z kierowca (mnie tez czestowali, ale co polska silna glowa to nie arabska...), chcieli mi pokazac panorame z jednego ze znanych sobie miejsc. Dotarlismy w koncu do punktu widokowego na doline. Wspaniale miejsce! Olbrzymi, gleboki row, ciagnacy sie gdzies w kierunku zachodnim. Dopilismy druga butelczyne, ktora zdazyla sie juz niezle nagrzac (brrr!), siedzac na ziemi zjedlismy kawalki kurczaka z chlebem zwanym tu khoubz (plaski jak nalesnik) i udalo mi sie jakos od nich uciec, choc nalegali, bym ruszyl z nimi dalej.

Alchemia natury. Slonce gasnace w dolinie i zrywajacy sie wiatr. Ptaki wielkosci naszych kawek smigajace nade mna i gwizdzace jak chlopcy wolajacy sie pod oknami, by zagrac w pilke na boisku szkolnym. Znalazlem ustronne miejsce wsrod skal mimo silnych podmuchow udalo mi sie rozbic namiot i jakos utwierdzic go do podloza. Przyjrzalem sie skalom. Duzo skamienialych muszli, amonitow. Ten teren musial przed milionami lat byc pod woda. Kiedy dzwignalem jeden z kamieni by mu sie przyjrzec, spod niego najezyl swoj kolec skorpion. Oj! Te moje sandalki nie byly wystarczajaca ochrona przed takim spotkaniem. Pstryknalem mu kilka zdjec i delikatnie stapajac poszedlem do namiotu. Zdalem sobie sprawe, ze to miejsce nie jest zbyt bezpieczne. Moglem sie spodziewac wizyty na przyklad zdziczalych psow lub hien, ktore podobno zamieszkuja te tereny. Przygotowalem sobie latarke, noz, kilka wiekszych kamieni i... usnalem jak kamien!

Poranek wspanialy! Odwiedzilem wioske a wlasciwie jej opuszczona czesc. Piekne kamienne sciany, luki, wnetrza z drewnianymi sufitami. Pelna tajemnica. Ale dlaczego ludzie stad odeszli?Ruszylem dalej i kilkoma okazjami, czasem zostajac zaproszony na chwile do domu na herbatke, dotarlem w koncu do Petry. Wspaniale miasto wykute w skale. Nabatejczycy (chyba dobrze napisalem ta nazwe, ktora po angielsku brzmi: "Nabataeans"), wczesni Arabowie zamieszkali te tereny przed ponad 2000 lat. Byli praktyczni i otwarci na inne kultury. Dlatego wsrod tutejszych skal mozna zobaczyc zarowno budowle o grecko-rzymskich korzeniach jak i egipskich, mezopotamskich i lokalnych. Duzo domow miescilo sie w skalach i zachowaly sie otwory drzwi oraz okien. Do glownego wejscia prowadzi dlugi, waski, wysoki, wspanialy wawoz, ktorym w porze najazdu zwiedzajacych pedza male konne bryczki, chlopcy na osiolkach lub wielbladach, oferujac "taxi" zmeczonym turystom. A spacer tutaj moze zmeczyc. Meczacy jest upal jak i droga. Wawoz sie konczy a do najwazniejszego miejsca - Ad-Deir Monastery jest jeszcze okolo godziny marszu po skalach i schodach, ktorych jest 800. Ale warto sie natrudzic, bo za ta wspaniala, wykuta w skale fasada przypominajaca klasycyzm jest imponujacy widok na gory. Wczesniej jest innych kilka ciekawych budowli, jak Al-Khazneh z I wieku p.n.e., teatr, krolewskie groby, ulica kolumnowa itd. Wszystko to w niezwyklej skalnej scenerii.

Wystarczy o Petrze. Niezle zmeczony, nie mialem czasu by odpoczac. Pierwotnie chcialem pozostac gdzies w poblizu, ale juz przed Petra zalapalem sie na stopa z dwoma chlopakami; obaj Arabowie, ale jeden przyjechal z Kanady, by poznac swoj rodowod. Odwiedzil rodzinny Egipt, teraz objezdzal Jordanie. Pedzili dalej do Wadi Rum i zabralem sie z nimi. Dotarlismy tam w nocy. Oni mieli juz jakas rezerwacje, ja znalazlem w ciemnosciach - w tajemniczych ciemnosciach - miejsce na piasku za ogrodzeniem placyku nalezacego do Wadi Rum Rest House.

Niebo zasypane gwiazdami. Po obejsciu ekspresowym Petry kolejna noc spalem jak zabity. Obudzily mnie niezwykle dzwieki. Jakby chor, powtarzajacy spiewna recytacje. Brzmialo to nieziemska. Przez moment pomyslalem nawet: " umarlem?". Rozsunalem zamek namiotu i zobaczylem olbrzymia sciane skalna. To od niej odbijal sie dzwiek z megafonu. Cos absolutnie niezwyklego. Uduchowionego. Uskoki w skale powodowaly, ze echo nieco sie rozmywalo a kolejne odbijane dzwieki nakladaly sie na siebie. Pomyslalem, ze ta skala to ponadczasowy, gigantyczny instrument. Juz wiedzialem, ze jestem na wlasciwym miejscu. Dla bezpieczenstwa przenioslem namiot na teren campingu za rest housem placac 2 dinary, zaopatrzylem sie w kilka litrow wody w sklepie (wlasciciel policzyl mi za wode nie jak od turysty, tylko miejscowego, gdy mu zagralem na swojej radzastanskiej drumli. Nazwal mnie Beduinem, co mnie przyjemnie polechtalo...) i ruszylem doswiadczac Wadi Rum. A miejsce to jest szczegolne. Nie oddam slowami tego, co przezylem w tym dniu. Jak wiele wzruszen, autentycznej milosci do Ziemi, radosci, szczescia, ale i totalnego zmeczenia dalo mi calodzienne obejscie okolicy, najbardziej malowniczych zakatkow Wadi Rum.

  

Czasem mijal mnie jakis pelen turystow jeep, ale chcialem jak najbardziej blisko byc tego miejsca. Pozostawic w rozowo - zoltych piaskach swoje slady, ktore usunie wieczorny wiatr, czuc kazdy swoj krok, lapac rytm, probowac zrozumiec. Isc w kierunku skaly, ktora wydawala sie blisko, a okazywalo sie, ze to pol godziny drogi, by schronic sie w jej cieniu przed silnym, pustynnym sloncem. Tak, bylem w swoim zywiole. Takie miejsca, gdzie odczuwa sie wiecznosc, piekno, ale i smierc. Czasem wdrapywalem sie na pagorki, na skaly, by spojrzec na to wszystko z gory. Cos zadziwiajacego! Choc widzialem juz wiele w tej i wczesniejszych podrozach, Wadi Rum zrobilo na mnie najwieksze jak dotychczas wrazenie.

    

Pokochalem to miejsce. Piasek, kamienie, nierealne, olbrzymie skaly; jedne niemal pionowe, o niezwyklych powierzchniach, jakby barokowy, niespelna rozumu Gaudi je projektowal, inne surowe, ociosane.

  

Czasem o taka kilkudziesieciometrowa skale opierala sie wielka wydma, porosnieta gdzieniegdzie krzaczkami. W kilku niszach i na skalach ryty. Inskrypcje nabateanskie, postaci zwierzat i ludzi, ewidentnie pochodzace z roznych epok.

Nie przeszkadzalo mi, ze czasem gdzies w dali mknal punkcik jeepa. To miejsce jest ogromne, odleglosci spore i czulem wspaniala samotnosc przemierzajac ten teren, czujac, jak puchna mi palce nog, robia odciski w nowo zakupionych jeszcze w Ammanie sandalach.

  

Chce, musze tam wrocic! Pozostac dluzej, byc bardziej przygotowanym na to spotkanie z Cudem. Dobrze byloby objechac to jeepem, ale nie z grupka turystow, pstrykajacych sobie zdjecia dla rodzinki na kazdej wydmie, kazdej skale, by poganiany przez kierowce, bo czas to pieniadz popedzic do kolejnej atrakcji. Moze lepszy bylby wielblad na kilka dni? Krocza dumnie, jakby wiedzialy, ze przynaleza do tego miejsca. Zobaczymy.

Opuscilem Wadi Rum z obolalymi nogami i dojechalem do Aqaby. To ostatni odcinek mojej jordanskiej trasy. Wydaje sie, ze im bardziej na poludnie, tym dla wedrowca w tym kraju czekaja wieksze atrakcje, jak coraz bardziej wciagajaca opowiesc. Taka zapamietam Jordanie. Przyjedzcie tu. Moje opisy to moze 1 procent tego, czego tu doswiadczycie.

  

Aqaba, miasto nad Morzem Czerwonym, sasiadujace juz z izraelskim Eilat. Czyste wody, male bazary, faceci siedzacy z fajkami wodnymi przed knajpkami, gdzie oczywiscie zero alkoholu. A ja bede spal na dachu hotelu, w ktorym nie bylo wolnych pokoi. I dobrze. Ale nie zobacze tego rozgwiezdzonego pustynnego nieba. Moze mi sie przysni. 

 

Do albumu wrzucilem kilka nowych zdjec.

6 komentarzy:

  1. "Alchemia natury...różowo-żółte piaski i ślady,które usunie wieczorny wiatr",i dziecko z oczami jak księżyce nocą... mistyka,cudowna energia i brak słów.Twój przekład z języka Natury trafia w serce.

    OdpowiedzUsuń
  2. ~ósmy cud świata30 maja 2008 07:03

    Wyjątkowa fotorelacja! Szeroko otwierasz Drzwi Swojej Duszy. By lepiej widzieć Twoimi Oczami. By i nam dane było zakochać się w Jordanii.Oślepiona majem - serdeczności przesyłam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak wyjatkowa A zakochac sie mozna nie tylko w Jordanii ale i w tym facecie w kapeluszu - jak z reklamy Malboro. No nie? ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. to ja sobie pozwolę złożyć życzenia temu dziecku, alleluja i do przodu!:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Slavekito are you ok? what happened with your money problems? Could you go to Israel? Monday i m going to barcelona, and there i ask about others tikets. I don t know where i ll go then because the big city is very stressing and difficult to me. I m a little lost here and here every body speak spanish, so i can t imagine me in France, Germany... i m not sure....So i was asking info about Poland: from Barcelona there are many buses to Poland but the trip is for 3 days!!!!!!!!! imposibble!!!!!!!; by fly is a little expensive, so i ll ask by train. The better is to buy a ticket to Berlin? i don t know... Do we met us in Berlin??? I hope that all is good there. Kisses!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. yupiiii!!!! piekna ta podroz !

    OdpowiedzUsuń

PŁYNNA TOŻSAMOŚĆ - mój blog o ginących kulturach

Zapraszam na założony niedawno blog, poświęcony ginącym kulturom i cywilizacjom, przede wszystkim Papui, na którą planuję powrót latem 2012 ...