sobota, 14 lipca 2007

Atacama

Z Coquimbo ruszylem na polnoc i na pol dnia zatrzymalem sie w Antofagasta. To duze portowe miasto. Jego polozenie podobne jest do Coquimbo: port, kilka ulic handlowych a dalej pnace sie wysoko w gore ulice i male domki. Czekajac na autobus do San Pedro de Atacama spacerowalem nad brzegiem oceanu. Wspaniale uczucie. Jest cos niezwyklego w takich miejscach, gdzie najbardziej fascynujace i tajemnicze miejsca jak morze, gory i pustynia sie spotykaja. Tak wlasnie jest tutaj. Jadac do Antofagasta widzialem juz pustynie. Nie bylo to cos, co znalem z Afryki czy indyjskiego Rajasthanu. Piasku wcale, za to wzgorza i kamienie. Jesli ktos podrozowal po Mongolii, niech wyobrazi sobie step pozbawiony jakiegokolwiek zycia: roslin i zwierzat. To jest wlasnie Atacama. W autobusie jechala z Santiago para z Polski. Mieli wszystko zorganizowane na miejscu: hotel, wycieczki itd. Wykupili w Polsce podroz na 2 miesiace po kilku krajach Ameryki Poludniowej. Przyjechalismy do San Pedro w nocy. W zadnym hotelu nie znalazlem wolnego miejsca. Ruszylem wiec w ciemnosciach poza miasto i rozbilem namiot na fragmencie ziemi wsrod jakichs suchych badyli. W nocy zlapal mroz: woda stojaca w murowanym korycie obok byla zamarznieta. Jakos przetrzymalem zimno i niewygody.

Rano znalazlem camping "San Francisco" i tam rozbilem ponownie namiot.  Prowadzi go niesamowita starsza pani o imieniuAmalia. zabawne byly proby dogadania sie z nia, tym bardziej, ze miala ewidentna skleroze... . San Pedro de Atacama nastawione jest na turystyke. To same male, gliniane czesto domki. Polowa z nich to hoteliki, knajpy, biura podrozy lub sklepiki. Dwie najwazniejsze oferty biur to wycieczka o swicie nad gejzery oraz objazd kilku malowniczych zakatkow. Nazwa najwazniejszego z nich taka sama jak w Ischigualasto - Valle de La Luna. Ogladajac fotografie, nie umywalo sie to do tego, co widzialem w Argentynie. Miejscowosc lezy juz blisko granicy z Boliwia. Granica to wysokie szczyty, z ktorych najbardziej znany i charakterystyczny jest stozek wulkaniczny Licancabur o wys. 5950 metrow n.p.m. Snieg w zaglebieniach, ktorymi niegdys splywala lawa. Pozostale szczyty sa padobnej wysokosci i rowniez obsypane sa jak cukrem pudrem. Po waskich zakurzonych uliczkach snuje sie mnostwo turystow. Wszystko tez jest tam 2 razy drozsze: jedzenie, internet, hotele itd. Mowiono mi o miescie Machuca oddalonego od San Pedro o 50 km. Nie jezdza tam autobusy, wyszedlem wiec na droge i szybko zlapalem stopa. Dwoje mezczyzn spod Santiago zalatwialo interesy w pobliskim Calama i postanowili zrobic sobie wycieczke po ciekawszych miejscach regionu. Jeden z nich - Claudio - znal swietnie angielski. Objechalismy kilka ciekawszych wzgorz i dolin, obejrzelismy lamy, zamarzniete solne jeziora i dojechalismy do miejsca, gdzie przez droge plynela rzeka. Za nia kilka domkow Machuca. Nie bylo szansy przejechac, wiec wrocilismy do San Pedro. Od Claudio dowiedzialem sie o wielkim swiecie religijnym w Tiranie. To nie ta Tirana w Albanii, ale miejscowosc w poblizu Iquique na polnocy kraju.  Ciagna tam pielgrzymi z calego Chile. W poniedzialek nastapi kulminacja swieta. Zamiast ogladac skaly lub gejzery, postanowilem zobaczyc te swieto. Teraz jestem w Calama, skad jutro, czyli w niedziele w nocy wyjade autobusem do Tirany.

Wracajac do wczorajszego dnia, odwiedzilem tez el Pukara del Quitor, ruiny twierdzy ludu Atacama, bedacego pod panowaniem Inkow do momentu zdobycia twierdzy przez Hiszpanow w polowie XVI wieku. Ruiny oddalone sa od San Pedro o 3 kilometry. To miejsce najdluzej opierajace sie Hiszpanom. Kiedy wracalem do San Pedro, cos mnie podkusilo i zamiast sciezka postanowilem wdrapac sie na pobliskie kamienne wzgorze by isc trudniejsza droga. Na plaskowyzu znalazlem olbrzymi rysunek wykonany z ulozonych w sciezki i kola kamieni. Cos jak te znane z peruwianskiego Nazca. Sprobowalem to narysowac. Trudno go opisac: wydluzony ksztalt dlugosci okolo 50 metrow rozwidla sie w kilku miejscach. Przypomina to troche mape: miasta i laczace je sciezki. Pytalem o to w biurze podrozy: nikt nic nie wiedzial na ten temat. Gdyby tak moc uniesc sie w gore i zobaczyc to z wysokosci kilku metrow! A propos takich rysunkow: Polka, ktora jechala do San Pedro powiedziala, ze takze mieli zamiar w peruwianskim Nasca obejrzec je, ale znajomi odradzali: samolot kosztuje 50 dolarow, lot trwa pol godziny i nie zawsze zobaczy sie rysunki. Miala tez zla wiadomosc dotyczaca przejazdu do Boliwii. Podobno Unia Europejska wprowadzila wizy dla Boliwijczykow, w odpowiedzi Boliwia zrobila to samo. Nie wiem, gdzie najblizej moglbym zdobyc wize boliwijska: w Santiago? Sprawdze w internecie. Jesli to prawda, zrezygnuje z Boliwii i pojade z Chile prosto do Peru.

A teraz koncze i wracam do palaszowania polowy kurczaka, ktorego kupilem na targu w Calama.

2 komentarze:

  1. elegancko jest...fajnie rano wstac i poczytac co u Ciebie chopie.

    OdpowiedzUsuń
  2. ~ósmy cud świata17 lipca 2007 12:39

    Piszesz: Jest coś niezwykłego w takich miejscach ....Ja dopowiem: Jest coś niezwykłego w takich ludziach ... jak Ty.Niech chilijska Virgen del Carmen ma Cię w swojej opiece!

    OdpowiedzUsuń

PŁYNNA TOŻSAMOŚĆ - mój blog o ginących kulturach

Zapraszam na założony niedawno blog, poświęcony ginącym kulturom i cywilizacjom, przede wszystkim Papui, na którą planuję powrót latem 2012 ...