piątek, 20 lipca 2007

Dzis Oruro jutro Uyuni

Zdecydowalem sie ruszyc na poludnie do Salar de Uyuni. Autobus do Uyuni o 20.00 czasu miejscowego (za 7 godzin). Na miejscu mam byc o 4.00 rano. Bedzie ciezko pierwsze godziny poranka, kiedy jest najzimniej. Oruro lezy na wysokosci 3700 metrow. Sprawdzilem. Uyuni chyba jest jeszcze wyzej.

Sen zregenerowal nieco moje nogi, ktore na prawde mnie bolaly. Dalem im w kosc poprzedniego dnia. Szczegolnie dokuczliwy byl bol kolan, ktore ciagle zdaja sie za chwile rozsypac, chodze wiec wolno, bo zaniedlugo te nogi beda dzwigaly dodatkowe 26 kilo... .

Rano tak jak poprzedniego dnia sniadanie na rogu dwoch ulic w poblizu terminalu autobusowego. Mur pomalowany na czerwono i reklama coca coli. Sa tu ustawione laweczki i stoliki. W srodku dwie panie uwijaja sie, przelewajac do blaszanych kubkow z czajnikow wrzatek oraz kawowa esencje. Jesli sie chce, moze byc z cukrem i mlekiem. Do tego bulka z mortadela. Zawsze dziele sie nieco z jakas wychudzona psina, ktora blagalnie sie wpatruje. Psow tu pelno oczywiscie. Kiedy cmoknie sie na takiego, zazwyczaj zamerda ogonem i podchodzi, lasy na drapanie za uchem. Musialem byc psem w poprzednim wcieleniu, bo wydaje mi sie, ze potrafie czytac tym stworzeniom z oczu... .

Zostawilem plecak w recepcji hotelu i ruszylem na zachod miasta Av. del Folklore, ktorej srodkiem wsrod samochodow i ludzi na chodnikach jezdzi... towarowy pociag! Doszedlem do okolic stacji kolejowej, ktorej otoczenie to wspanialy barwny bazar. Musze zrewidowac wczesniejsze slowa, iz Oruro to szare miasto, natomiast mentalnosc Boliwijczykow, spojrzenia, spokoj i nawet powolny sposob poruszania sie wciaz przypomina mi Mongolow.

Bazar bardzo zroznicowany. W jednej z jego czesci sporo tandety, ktora spotyka sie juz wszedzie na swiecie, ale gdzie indziej uliczni szewcy i faceci, wyrabiajacy malenkie kobiece kapelusiki. Taki "melonik" kosztuje 35 bolivianos, czyli jakies 15 zlotych. Zastanawiam sie, jak on trzyma sie im na glowach? Pelno tez owocow, warzyw i kilku bajerantow otoczonych gapiami, ktorzy sprzedaja jakies cudowne ziola na wszelkie dolegliwosci.

W jednym z miejsc pani ubijala piane z jajek, dodajac cukier i mieszajac z piwem. Przelewa to potem do wysokich szklanek i podaje z plastikowa lyzeczka. Choc to alkohol, ten napoj zwany batijo del huevo (moze byc blad w pisowni!) kobiety daja nawet malym dzieciom. Kupilem: dobre!

 

3 komentarze:

  1. Piękne dzięki :D.A nawiasem mówiąc pamiętam z dzieciństwa,że chyba na przeziębienie,mama moja podobne coś tworzyła z piwa.Różnica polegała tylko, iż zamiast piany z białek była piana z żółtka.Ciekawe są bazary,bo przez nie człowiek poznaje lokalną społeczność.Ja, lubię.Wszędzie :).

    OdpowiedzUsuń
  2. ~ósmy cud świata21 lipca 2007 07:31

    A ja się zastanawiam: skąd znam te mądre, poczciwe, cudowne oczy?? Bari - psinko kochana - to naprawdę Ty??

    OdpowiedzUsuń
  3. ~9 cud swiata:)21 lipca 2007 08:45

    ....hm,nie to chyba moj Burek....

    OdpowiedzUsuń

PŁYNNA TOŻSAMOŚĆ - mój blog o ginących kulturach

Zapraszam na założony niedawno blog, poświęcony ginącym kulturom i cywilizacjom, przede wszystkim Papui, na którą planuję powrót latem 2012 ...