piątek, 7 września 2007

Doswiadczajac polnocnej wyspy NZ

Znow w Auckland, ale ostatnie kilka dni bylo dosc trudnych. Pojechalem wpierw autobusem do Taupo - to niecale 300 km na poludnie od Auckland. Bylo pozno i zamiast szukac backpackers, postanowilem rozbic namiot poza miastem. Rano zobaczylem, ze obok znajduja sie... dymiace para wodna urwiska! Cala ta wyspa wydaje sie jednym wielkim wulkanem. Rano namiot byl wilgotny i wysuszylem tropik na cieplej ziemi. Dwa dni spedzilem w tym miescie. Pogoda niezbyt przyjemna - zimno i wiatr. Tam od wytatuowanego kolesia z ruda broda dowiedzialem sie, ze po Nowej Zelandii latwo podrozuje sie stopem. Sprawdzilem: rzeczywiscie! W ciagu jednego dnia zabieralo mnie 6 osob. Najdluzej czekalem 30 minut, najkrocej - 5 sekund! Dojechalem do parku Narodowego Tongariro, z trzema powulkanicznymi szczytami. Ostatni, Ruapehu, najbardziej popularny jest teraz baza turystyczna, a jeszcze w 1996 roku dymilo z niego niezle, co mozna zobaczyc na wielu fotografiach. Ale to srodkowy Ngauruhoe najbardziej ksztaltem przypomina stozek wulkaniczny. Na wysokosci ponad 1500 metrow, pod osniezonym szczytem rozbilem namiot. Pierwszy dzien super: widocznosc idealna, czyste niebo i fajne widoki. Zebralem suchych patykow i zrobilem male ognisko, by zagotowac wode ze zrodla na zupke. Ale juz w nocy zaczelo sie. Deszcz i wiatr jak diabli. Caly kolejny dzien spedzilem gapiac sie w sufit namiotu i patrzac, jak wiatr nim targa. Totalna bezsilnosc. Czasem padalo tak mocno, ze balem sie, ze zmyje mnie w przepasc wraz ze zwirowym gruntem, na ktorym rozlozylem namiot. Klnalem, smialem sie, spiewalem, wrzeszczalem, recytowalem sobie wiersze Nowaka o ojczystej ziemi, zatykalem uszy, by nie slyszec dzwieku kropel bijacych o plotno tropiku. Na prawde bylem chyba bliski obledu. Mialem powazna rozmowe z Bogiem... . Druga noc pod namiotem i w koncu nad ranem zrobilo sie cicho. Za to chwycil mroz i zgrabialymi palcami zdrapywalem zamarzniete krople deszcze z namiotu. 40 godzin koszmaru!

Zjechalem w dol stopem i wielki kubek goracej czekolady przywrocil mnie do zycia. Kolejne okazje, znajomosci i ktos poradzil mi, bym pojechal do Ruatahuna. Choc to nie bylo po drodze, zjechalem tam z glownej autostrady. Wioska Maorysow. Kiedy czekalem na okazje juz poznym popoludniem, Maoryska dziewczyna z pobliskiego domu o imieniu Pania przyniosla mi termos z goraca kawa i poczestowala...  skretem marihuany. Kolejna noc spedzilem na strychu w szopie obok jej domu dzieki uprzejmosci jej ojca a rano zawiezli mnie do Waikaremoana wysoko w gorach. Wodospady, ale gdzie im tam do Ishigualasto! Znow deszcz i snieg. Cud ze sie nie przeziebilem! Kolejne okazje i wiele nowych interesujacych informacji na temat Maorysow. Wlasnie wybrali swojego nowego krola, ktory nazywa sie Tuheitia. Nie mieszka w palacu, ale w skromnym domku.

Kiedy wrocilem do mojego backpackers w Auckland recepcjonista z Fiji powiedzial: "masz teraz dzikie oczy". Hm, przez te kilka dni w drodze mozna zdziczec?

Dzis rano ruszylem do Konsulatu Generalnego Australii z wydrukowanym kontem o ktore mailowo prosil oficer imigracyjny Cameron oraz nie wiadomo po co opisem, co robilem przez ten tydzien. Swir! Ale trudno. I to jednak nie wystarczalo. Wydrukowalo sie na osobnych stronach moje nazwisko i osobno stan konta. Cameron stwierdzil, ze to nie jest wiarygodne. Kiedy w wordzie zrzucilem wszytko na jedna kartke i znow wydrukowalem, stwierdzil, ze to ... nielegalne! Dzwonilem do polskiego banku, by wyslali mi jakis fax z numerem konta, nazwiskiem i stanem, ale mogli to zrobic dopiero za 7 godzi bo w Polsce polnoc. Znow kolejny wydruk i w koncu oficer wkleil mi wize. Na pozegnanie nie omieszkalem glosno porownac Camerona do do bolszewickiego urzednika... .

W kazdym razie mam wize, jestem w dobrej kondycji i te ostatnie kilka dni spedze gdzies na polnocy. Nie zdaze niestety odwiedzic poludniowej wyspy. Zreszta zima to chyba nie jest dobra pora w ogole na doswiadczanie tego kraju.

Wylatuje z NZ 11 wrzesnia rano.

A tak w ogole, to dzis widzialem malego kiwi.

Oczywiscie wypchanego w muzeum...

4 komentarze:

  1. pozdrowienia i powodzenia; super sie czyta te posty, zawsze z usmiechem na twarzy, podziwiam za poczucie humoru i optymizm...z ciekawoscia czekam na kolejne

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzymaj sie ... szczegolnie w trudnych chwilach, jak te ktore ostatnio przezyles. Bede dalej sledzila Twoja wyprawe; bardzo ciekawie piszesz no i zwiedzasz niesamowite miejsca:)Pozdrawiam i czekam na dalsze wiesci

    OdpowiedzUsuń
  3. Super.A więc mój niepokój,miał jakieś uzasadnienie.Dobrze że ta część już za,no i wiza załatwiona.Same plusy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. uf...czytałam na wdechu.Dużo się dzieje, emocje ogromne. Takie to jakby nierzeczywiste.Czas i wydarzenia. Mój kot się przeciąga kilkakrotnie i raptownie usypia zwinięty w kłębek.Przesyłam Ci dużo ciepła ode mnie i kotka z Polski. Łap...może chłodną nocą się przydać.

    OdpowiedzUsuń

PŁYNNA TOŻSAMOŚĆ - mój blog o ginących kulturach

Zapraszam na założony niedawno blog, poświęcony ginącym kulturom i cywilizacjom, przede wszystkim Papui, na którą planuję powrót latem 2012 ...