niedziela, 21 października 2007

Goraca, wilgotna Kathrine...

cd  przygod z Alice Springs:

Pamietacie Boba i jego psa o imieniu Charlie? Zadzwonilem do niego (do Boba rzecz jasna...), by umowic sie na piwo, a on przyjechal po mnie rano do backpackers wraz z dwoma border colie i pojechalismy do jego domu. Przywitala mnie serdecznie jego zona i corka i zostalem u nich w domu dwa dni. Chcialem kupic piwo, ale Bobsam produkowal ten zlocisty napoj. Co za przyjemnosc siedziec w cieniu garazu po totalnym wyczyszczeniu jego starego Nissana i pic piwko w milym towarzystwie. Zwiedzilem tutejsze centrum kulturalne. Swietne obrazy Aborygenow. Niektore malowane na maskach samochodow, kosztujace 4000 - 5000 dolarow australijskich. Przed Centrum stara aborygenka Maggie malujaca w pozycji siedzacej, wygladajaca, jakby przez miesiac pila denaturat. Opuchnieta i pytajaca wciaz, ktora godzina. Bo o 14.00 otwieraja bottle shop i glosnym wrzaskiem wola codziennie swego chlopa - wielkiego chudego Aborygena, ktory przynosi jej alkohol.

Drugi wieczor siedzielismy z  kumplami Boba na zlomnicy przy barbecue. Idealnie do tego towarzystwa, ktore spotyka sie juz tam od 25 lat w kazdy piatek pasowalby Janek Himilsbach z Maklakiewiczem. Umorusane chlopy, opryskane olejem,  gadajace glupoty i stara suka dingo, ktora spozywala z nami mieso. Prawdziwa Australia, ktorej nie doswiadczaja turysci. W to mi graj!

Rano pozegnalem sie z Bobem, jego zona Anne oraz corka Shona i z rogatek miasta ruszylem dalej na polnoc Stuart Highway. Im dalej w strone Darwin, tym wieksza wilgotnosc powietrza i komary. Dwie noce spalem na campingach przy stacjach benzynowych za kilka dolarow, gdzie znajdowaly sie prysznice i male baseny. Po drodze kosmicznie wygladajace pojazdy jadace z Darwin do Adelaide. To auta napedzane bateriami slonecznymi. Solar Chalenge. Oczywiscie zalogi to glownie Japonczycy.

W srodkowej Australii nie ma duzych miast. W Tennant Creek maly przystanek przy supermarkecie, przed ktorym duza grupa awanturujacych sie pijanych Aborygenow. Niestety, moje romantyczne wyobrazenie o tych ludziach tu na miejscu nieco sie zrewidowalo... . Ale to biali przywiezli tu alkohol! Aborygeni chodza po ulicach miast, jakby snili. Jakby byli w innym czasie. Dreamtime.

No wiec dotarlem do Kathrine. Juz niedaleko moja australijska meta - Darwin, ale jeszcze odbije ze Stuart Highway nieco na wschod, by odwiedzic Kakadoo National Park. Wspaniale malarstwo Aborygenow na skalach oraz wielkie, nawet 6 - metrowe krokodyle.

Autostop przez Australie okazal sie nie taki zly, jak opisywano go w internecie. Grunt to dobre miejsce do "lapania okazji" i usmiech na twarzy. Bo Australijczycy lubia sie pozdrawiac na drodze i przy okazji krotkich spotkan.

 

5 komentarzy:

  1. Niestety "biały człowiek" roznosi wiele złego po ziemi, zresztą sam dobrze nie wygląda nasączony alkoholem... Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Super.Tylko tak dalej.Ależ masz przegląd przeróżnych istot i kultur ludzkich.Noo,chciałabym tak.

    OdpowiedzUsuń
  3. A tu zamiast gorącego, WILGOTNEGO powietrza śnieg. Stosu papierków też na alkohol nie zamienię, może i dobrze, przynajmniej nie będę wyglądała jak stara Aborygenka. Może czas miśki polarne wypuścić (jako zastępczą formę kangura).

    OdpowiedzUsuń
  4. Cóż, a u nas Aborygenów na bani coraz jakby mniej.Samochodów na baterie dużo, ale na stoisku zabawkowym.Na chłody przydałby sie krokodyl młody.Australio, Sławku...macie się ku sobie.Cieszcie się sobą. Czas stanął w miejscu.

    OdpowiedzUsuń

PŁYNNA TOŻSAMOŚĆ - mój blog o ginących kulturach

Zapraszam na założony niedawno blog, poświęcony ginącym kulturom i cywilizacjom, przede wszystkim Papui, na którą planuję powrót latem 2012 ...