wtorek, 20 listopada 2007

welcome in Jakarta mister!

Po meczacej podrozy dotarlem do stolicy Indonezji. Tak jak sie spodziewalem, olbrzymi gwar, ruch na drogach ze trudno przejsc przez ulice i wszedzie smrod spalin. Powietrze jest geste i wilgotne. Wiatru prawie nie ma i czuje, jakbym z kazdym oddechem wdychal olbrzymia dawke wyziewow z pojazdow. Byc moze dlatego nie czuje w ogole glodu!
Co krok mozna tu cos zjesc, ale zniecheca sasiedztwo ruchliwej ulicy i zadko cos kupuje. Przeplacam nieco w supermarkecie. Wczoraj wieczorem kupilem normalny ciemny chleb! Od dawna nie jadlem takiego swojskiego sniadania. Z puszka sardynek. Takie male radosci... .
Jakarta to miasto kontrastow. Slumsy a nad nimi wiezowce: budynki rzadowe, biura, banki itd. Trudno tu gdziekolwiek na pobycie samemu. Wszedzie pelno ludzi i oczywiscie na kazdym kroku: "hello mister!", "hello boss!" Gdybym odpowiadal na kazde z zawolan, geba by mi sie nie zamykala.
Dzis odwiedzilem jeden z symboli miasta - wysoka na 132 metry wieze - Pengelola Monumen Nasional, zwany tu potocznie "Monas". Postawiono go w centrum duzego parku. Na szczescie w jego najblizszym otoczeniu nie jezdza zadne pojazdy. Budowla nie zbyt wyszukanej formy: wysoka kolumna na planie kwadratu zwienczona plomieniem, do ktorego wykonania uzyto podobno zlota. Wjechalem na gore winda, skad widac bylo dobrze cala panorame miasta. Tam znow - tak jak w Borobudur - indonezyjscy turysci zainteresowani bardziej robieniem sobie zdjec ze mna niz panorama.
Jezdze tu autobusami. Na kazdym kroku wpadaja do nich sprzedawcy oferujacy niemal wszystko czego dusza zapragnie. Czesto tez wsiadaja chlopcy z gitarami. Zadko ktory umie spiewac lub grac, ale przeciez "spiewac kazdy moze". Potem obchodza autobus z torebkami, domagajac sie zaplaty. Kiedy nie jade autobusem, co krok zaczepiaja mnie faceci przy motorach, oferujac podwiezienie. To forma taksowki zwana "ojek" (czytaj "ociek"). W jakarcie sa tez ryksze motorowe. Nie widzialem ich ani w Surabaya ani w Yogya. Tam - tak jak w Papui - jezdzily rowerowe ryksze zwane "becak".
Miasta Jawy przypominaja nieco miasta w Indiach, ale nie odczuwam tu tej aury tajemniczosci jak na Subkontynencie. Tam unosi sie w powietrzu jakas mistyka. Moze ma to zwiazek z zapachami przypraw i kadzidelek, z dzwiekami, ktorych tu nie ma. Co jakis czas tylko muezin wzywa do modlitwy, ale ludzie nie modla sie tak gorliwie jak na przyklad w miastach Pakistanu, gdzie przed meczetami wprost na ulicach rozklada sie maty dla wiernych chcacych oddac poklon Allachowi. W Indonezji czeste sa male miejsca do indywidualnej modlitwy - tzw "meshola". Zazwyczaj obok znajduje sie woda i toaleta, by byc czystym, kontaktujac sie z Bogiem.
Toalety tu w hotelach wszedzie takie same: oczka i basenik w kacie z woda oraz plastikowy pobierak, ktorym mozna oblac sie woda. Nie ma tu typowych prysznicy. Po spacerze po miescie nie ma to znaczenia: wracam do holetu i oblewam sie zimna woda. Co za ulga!
Komary to powszechnosc. W kazdym hotelu rozciagam nad lozkiem sznur i wieszam moskitiere.
Jutro bede chcial wyjechac z Jakarty i przedostac sie na Sumatre. Miedzy wyspami znajduje sie slynny grozny wulkan Krakatau. Czy pozwoli mi spokojnie przeplynac promem?    

4 komentarze:

  1. Na pewno! Byłabym zawiedziona, gdyby to miał być ostatni post ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ogromna maszyna do mielenia, ale na swój sposób piękna. Wiatr to mój przyjaciel, nic Ci nie grozi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Co! Jeżeli to ma być ostatni post... to nawet nie wracaj. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Najprawdopodobniej zamęczyłoby mnie tego typu miasto.Dwa dni,by powąchać klimat i...uciekłabym w przestrzeń.

    OdpowiedzUsuń

PŁYNNA TOŻSAMOŚĆ - mój blog o ginących kulturach

Zapraszam na założony niedawno blog, poświęcony ginącym kulturom i cywilizacjom, przede wszystkim Papui, na którą planuję powrót latem 2012 ...