wtorek, 8 stycznia 2008

Miasto Ho Chi Minha; ale Sajgon!

Ostatniego wieczora w Kambodzy dostalem wysokiej goraczki. Noc koszmarna; silny bol glowy, oczu i kosci. I do tego wszystkiego biegunka... . Kiedy zdalem sobie sprawe, ze to byc moze wina szczepionki Antitetanica, ktora wzialem w poludnie, mialem niezlego pietra! Pierwsza dawke wzialem jeszcze w Polsce, druga po miesiacu w Argentynie, trzecia uzupelniajaca mialem wziac po pol roku. Najwazniejsze, by szczepionki byly przechowywane w lodowce do ostatniej chwili przed podaniem. Zapomnialem o tym. Chcialem zaszczepic sie w Instytucie Pasteura, ale byla sobota i przyszedlem tam za pozno. Obok znajdowal sie Szpital Miejski Calmette i tam sie udalem. Sala z ciezko chorymi ludzmi pod kroplowkami w otoczeniu rodzin. Ci ludzie umierali. Jakis lekarz, gdy powiedzialem o co chodzi, zaprowadzil mnie do gabinetu, gdzie siedzialo kilku mlodych chlopakow w kitlach. Moze studenci medycyny? Zwrocilem uwage tylko na to, by igla byla wyjeta ze sterylnego plastikowego opakowania, ale nie wiem nawet, co mi wszczepiono. Buteleczke wyjeto z szafki. Kiedy pozniej o tym pomyslalem, gdy mialem juz wysoka goraczke, mialem po spaniu. Rozwazalem, czy nie zostac kolejnego dnia w Phnom Penh, ale byla niedziela i Instytut Pasteura nie moglby mi pomoc, bo byl zamkniety. Wzialem tylko eferalgan i rano oslabiony wyjechalem z miasta. Z biegiem dnia jakby coraz lepiej. Moze bylo to tylko nagle zatrucie jakims jedzeniem? W kazdym razie juz jest OK.

Do przeprawy promem przez Mekong droga byla fatalna. Potem do granicy nieco lepsza. Szybka odprawa paszportowa i "witamy w Wietnamie sir!".

Autobus skonczyl swoj kurs w centrum Sajgonu, czyli dzisiejszego Ho Chi Minh City. Miasto jest podzielone na kilkanascie dystryktow i ten nr 1 w samym srodku to enklawa turystyczna. Biura podrozy, agencje przewozowe, knajpki, restauracje i duzo zachodnich gosci. Z ulicy De Tham ruszylem w okolicy szukac taniego noclegu. Juz przy autobusie przyczepila sie do mnie jakas krzykliwa, natretna gruba baba oferujaca hotel za 15 dolarow, potem opuszczala cene az do 7. Bylem nia tak zmeczony, dodatkowo oslabiony jeszcze goraczka, ze nawet gdyby chciala mnie przenocowac gratis i dolozyc swoja corke Miss Wietnamu, podziekowalbym (no jasne ze zartuje!).

Hoteli bylo sporo, przewaznie jednak drogie albo brak miejsc. Wszedlem w waska uliczke gdzie zycie toczylo sie wolniej niz na gwarnych glownych arteriach i tam co krok zauwazalem tabliczki na murach: "room for rent". Niektore byly pelne, ale znalazlem sympatyczne miejsce i wytargowalem cene 7 dolarow za noc. Moze i bylo gdzies taniej, moze wytargowalbym jeszcze mniejsza cene, ale pokoj na prawde jest elegancki. Czysty, klimatyzowany, z lazienka z ciepla woda, TV z kablowka, lodowka pelna plynow, szafka i ... cztery paczki prezerwatyw. Tu prostytucja jest powszechna i nie trzeba sie trudzic by "przygruchac" sobie panienke.

Kolejnego dnia postanowilem udac sie w Delte Mekongu. Biura podrozy oferowaly przejazd autobusem do My Tho polozonego ponad 70 km na poludnie od Sajgonu za 5 dolarow w jedna strone. Oplacalo sie wiec dolozyc tylko 2 dolary i wykupic calodniowa wycieczke. W ofercie przejazd w obie strony klimatyzowanym autobusem, przeprawa przez Mekong lodzia motorowa, wizyta w malenkiej "fabryce" cukierkow z mleka kokosowego (dobry "maszkyt" smakujacy jak toffi), plyniecie mala lodzia wioslowa po waskich przesmykach rzecznych, smakowanie miodu i nalewki miodowej, lunch, spozywanie roznych rodzajow owocow przy tradycyjnej muzyce i spiewie wietnamskich wykonawcow. Niezle jak za takie pieniadze. Skorzystalem. Jeszcze w poczekalni agencji turystycznej poznalem mloda Rosjanke - Margerite, ktora trzy dni wczesniej przyjechala do Wietnamu, by odwiedzic siostre i jej meza pracujacego w powaznej firmie. Dziewczyna miala typowa rosyjska urode: melancholijne spojrzenie, duze, jakby usmiechniete lekko usta. Okazalo sie, ze studiuje malarstwo w Sankt Petersburgu. Mimo mlodego wieku byla juz mezatka.

- Czy twoj maz to tez artysta? - spytalem.

- Nie, jest pulkownikiem w KGB.

Oups! Nie ma zartow! Z pania pulkownikowa lepiej nie zadzierac!

Dziewczyna byla sympatyczna i calkiem inna niz "zaprawieni" na podrozniczych szlakach, jakby lekko zblazowani zachodni trampowie. Z nosem przyklejonym do szyby wszystko ja cieszylo:

- O! Jaki smieszny pies!

- O zabil!

- Kto?!

- Ten czlowiek! Kure!

 - O!

- Co?

- Jaka chuda krowa!

Wycieczka byla sympatyczna. Przewodnik profesjonalny. Poznalem kilka podrozujacych osob, Anglikow i Francuzow. Wrocilismy przed 18.00 po niemal 10 godzinach.

Wieczorami ruch tu niesamowity. Wszystko plynie. Glownie jezdza tu motory, motorowery i skutery, na ogol marki Honda. Dzis caly dzien chodzilem po miescie. Wpierw ruszylem na polnoc obejrzec War Museum, reklamowane jako najwieksza atrakcja turystyczna miasta. Znow zdjecia bolu i smierci. Oryginalne maszyny zdobyte na wrogu, czyli USA. Jakas kobieta stanela przy helikopterze i spytala faceta, ktory z nia byl:

- Frank, czy tym latal twoj brat?

-Yeah...

Wspaniale zdjecia wojenne reporterow, ktorzy zgineli na froncie. Kilku klasykow, n.p. Cappa, ktory znany jest glownie ze zdjec z II wojny Swiatowej. Po poleglych raporterach wietnamskich najwiecej bylo Francuzow i Amerykanow.

Ruszylem dalej na polnoc i doszedlem do rzeki Rach Thi Nge, doplywu Song Sai Gon. Po drodze kilka razy natknalem sie na portrety Ho Chi Minha, ojca narodu wietnamskiego, wygladajacego z kozia brodka jak taoistyczny medrzec. Troche plakatow w socrealistycznym stylu lat 50. Nad rzeka smrod sciekow, wolno plynace smieci i biedne domki na palach. Przeszedlem most i znalazlem sie w dystrykcie Bin Thanh. Chodzilem waskimi uliczkami, zadziwiajac ludzi przed otwartymi mieszkaniami, bo tu wszystko zyje na zewnatrz, bez zbytniej intymnosci. Zrobilem w zaulku zdjecie jakiemus drabowi z kryminalna twarza. Wyciagnal reke po dolara i zanim zdazylem odmowic pojawil sie koles ze zbyt dlugimi rzesami. "Moze to maybeline?" Ten chcial zaprosic mnie na kawe, a w tym czasie drab macal mnie delikatnie po kieszeni by sie upewnic, czy nie ma mnie z czego oskubac. na szczescie nie ta kieszen sprawdzal. Rzesatemu powiedzialem ze o tej porze kawy nie pije i pomachalem na "gudbaj". Przewodniki uprzedzaja turystow przed przestepstwami poza turystycznymi enklawami. Z pewnoscia to miejsce po zmroku nalezalo do niebezpiecznych. Obszedlem jeszcze okolice na poludnie 1 dystryktu. Morze motorow i ciagly szum silnikow. To juz 4 dystrykt.

Lubie droczyc sie z tutejszymi ulicznymi sprzedawcami:

- Ile za ten napoj? - spytalem

Kobieta pokazuje 7 palcow i liczy" "lan, tu, tri, for, fajf, siks, sewen"

- Nieee! Dam piec - i pokazuje otwarta dlon.

Ona poczatkowo nie jest pewna czy to zart i jest zla, ale gdy widzi moja kpiaca mine pokazuje w koncu braki swego uzebienia. Przekonujemy sie w zartach do swoich cen ze smiechem a wszyscy wokol tez sie ciesza. Oczywiscie place tyle ile chce, bo to normalna cena. To mile i zawsze gdy odchodze, machamy do siebie przyjaznie. Raz, gdy robilem zdjecie dziewczynce przy dwoch starszych mezczyznach, poczestowali mnie mocna ryzowa wodka z plastikowej butelki. Ucieszylo ich moje uznanie dla tego zlocietego napoju wlasnej produkcji. Szkoda ze nie znali angielskiego albo ja wietnamskiego bo na pewno mielibysmy o czym pogadac!

Jutro ruszam dalej. Wykupilem za 17 dolarow otwarty bilet do samego Hanoi. Zatrzymam sie kolejno w Mui Ne, Nha Trang, Hoi An i Hue. Wszystkie te miejsca znajduja sie na wybrzezu. Przed wyjazdem do kolejnego miasta musze jedynie zadzwonic dzien wczesniej i podac nazwe hotelu w ktorym sie zatrzymalem, by przyjechano po mnie. Nie spodziewalem sie takiej profesjonalnej organizacji tutaj. Zobaczymy jak to dziala w praktyce.

16 komentarzy:

  1. ~ósmy cud świata8 stycznia 2008 10:15

    Długo i z polotem - tak jak lubię;)

    OdpowiedzUsuń
  2. ~aggna.blog.onet.pl8 stycznia 2008 22:26

    dobrze, ze juz zdrowys.Nie za ostro z tymi zachodnimi turystami? ja zwiedzilam juz kawalek swiata a mam poczucie ze dziwic sie nie przestaje i drobiazgi "wychaczam" z radoscia ;-). Milego Wietnamu!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. "sala z ciężko chorymi"...u nas to temat dyżurny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dlaczego Sławek wciąż zaczepia młode kobiety? ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmm... wygląda na to, że jednak szuka Wybranki. O stan cywilny pyta... ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. A tymczasem wczoraj w regionalnej TV nadawali wywiad z kandydatkami, które odpadły w pierwszym etapie castingu ("Babka dla Brzoski"- gwoli przypomnienia). Wszystkie zgodnie twierdzą, że spróbują szczęścia w przyszłym roku... :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj Sławku! Widze, ze znalazlam Cie na zupelnie innym koncu swiata i w calkiem innej delcie rzeki, niz te, nad ktorymi ja pedze zywot. Niesamowita podroz... Zaczelam czytac i czytac i CZYTAC, CZyTAc i wciagnelo mnie straszliwie;-)Z niecierpliwoscia czekam na dalsze relacje, pozdrawiam i zycze spelnienia Marzen i wielu wrazen w Nowym Roku

    OdpowiedzUsuń
  8. ha,co zrobiles Slawku,ze pojawiaja sie tu tego rodzaju komentarze.(a la biuro matrymonialne)...Chyba wiekszasc komentujacych tu bab ma "oko"na Ciebie:)...Szkoda ,ze nie daja Ci nawet spokoju w podrozy...darujcie sobie ...

    OdpowiedzUsuń
  9. Poczucie humoru raczej nikomu jeszcze nie zaszkodziło, a tylko pomogło. Sądzę, że Sławek ma go więcej niż Ty, arku...

    OdpowiedzUsuń
  10. Kobiet, niewiast, dziewczyn - rozumiem, ale "bab" darowalbys sobie ... dretwusie!

    OdpowiedzUsuń
  11. ~Jarzyna ze Szczecina12 stycznia 2008 02:58

    Do Arka:"większość komentujących tu bab"nie idzie z pielgrzymką.Nie trzeba pisać, opowiadać, wtedy nie będzie komentarzy.A tak na marginesie : myślałem,że ludzie sztuki mają więcej duchowego luzu.

    OdpowiedzUsuń
  12. pozdrawiam, czytam, podziwiam... dostarczasz mi kolorów do mojego szarego życia. Dziekuje

    OdpowiedzUsuń
  13. Salve wielkiemu badaczowi terenow odleglych! Cieszy mnie to ze brniesz dalej.Wracam wlasnie z wyspy przy Afryce, Szkocja mnie znudzila. Wyjazd do Kenii musialam odwolac, wybuchla tam wojna. Ciagle trzymam kciuki za twą przygode mistrzu. Pozdrawiam goraco. Kot

    OdpowiedzUsuń
  14. a co to jest "duchowy luz"?

    OdpowiedzUsuń
  15. to taki czarny blues.

    OdpowiedzUsuń
  16. Pozdrowienia od Mariusza I Lukasza:) - spotkalismy sie ostatnio na statku

    OdpowiedzUsuń

PŁYNNA TOŻSAMOŚĆ - mój blog o ginących kulturach

Zapraszam na założony niedawno blog, poświęcony ginącym kulturom i cywilizacjom, przede wszystkim Papui, na którą planuję powrót latem 2012 ...