niedziela, 13 stycznia 2008

Motorbike sir? Njet, spasiba

No i przemieszczam sie planowo w kierunku polnocnym. Po Sajgonie trzy dni spedzilem w nadmorskim Mui Ne, teraz jestem w Hoi An i rano ruszam dalej do Hue.

Mui Ne to typowy turystyczny kurort opanowany przez Rosjan. Na kazdym kroku slyszy sie tu rosyjski, w restauracjach "russkoje mjenju" a na sklepach pamiatkarskich czesto cyrylica. Hotel nad samiuskim morzem. W koncu zasypialem nie przy odglosach ulicy (te "pierdniecia" klaksonow frustruja moj wrazliwy organ sluchu) ale przy szumie fal. Wspanialy relaks! O swicie na wodzie i plazy spory ruch. Rybacy w swych lodziach. Niektore typowe, inne z impregnowanej trzciny wygladajace jak lupiny orzecha, o srednicy niecalych 2 metrow. Nie widzialem takich wczesniej. Na brzegu czasem odwrocone do gory dnem: niektore malowane, inne tylko impregnowane grubo klejem o barwie bursztynu: ich powierzchnia przypomina skorupe owocu o nazwie salak o ktorym Wam pisalem z Bali. Kilka kobiet przekopywalo mokry piasek na plazy w poszukiwaniu krabow i malzy.

Robilem sobie dlugie spacery. Wpierw do pobliskiego miasta Phan Thiet obejrzec bazar i port. Pieknie i spokojnie. A w "supjermarkjecie" cale hordy Ludzi Radzieckich... o przepraszam: obywateli Rosji, robiacych zakupy. Uciekli przed syberyjska zima i maja tu tez nieco sentymentalne klimaty: czerwone flagi z gwiazdami, mlotami i sierpami, jakies "sluszne" hasla slawiace ustroj, plakaty socrealistyczne z ludzmi pracy, golabkami pokoju, usmiechnietymi zolnierzami trzymajacymi kwiaty i radosnymi rodzinami. A nad tym wszystkim gdzies w chmurach czuwal czesto usmiechniety Ho Chi Minh wygladajacy z kozia brodka jak wyglodzony Lenin.

W okolicach Mui Ne najwieksza atrakcja sa jednak piaszczyste wydmy oraz "Fairy Stream".

Podjechalem wpierw lokalnym autobusem, a potem pieszo ruszylem w kierunku wydm. W calym miescie i poza nim co chwila zatrzymywali sie motocyklisci oferujacy podwiezienie motorem. "Motorbike sir?", "You motorbike?", "Motorbike man?".

Znalazlem miejsce, gdzie nie bylo sladow ludzi i czulem sie wspaniale samotny wobec tych czystych pejzazy. Pomyslalem o Ojcach Pustyni, choc to  przeciez nie byla tak na prawde pustynia. Wspinalem sie w gore, nogi grzezly w piasku, wiatr przyjemnie lagodzil mocne slonce. Ja, zdobywca. I kiedy juz wdrapalem sie na szczyt wydmy ujrzalem... kilkunastu turystow zjezdzajacych z gory na kawalkach plastiku, ktore wypozyczaly sprytne dzieciaki. Czar prysl.

Drugiego z miejsc szukalem dosc dlugo, bo bylo fatalnie oznaczone. Poza tym tutejsze mapki terenu, jakie widzialem w biurach podrozy byly delikatnie mowiac "umowne". Zrobilem kilka dobrych kilometrow w sloncu, nim wreszcie zszedlem z drogi i ruszylem sciezka obok strumienia o dnie z czerwonym piaskiem. W koncu nie mozna bylo isc dalej sciezka, tylko woda. Wspaniale uczucie spokojnie przeplywajacego strumienia obmyajacego nogi. Otoczenie rzeczywiscie bylo bajkowe. Po jednej stronie zielen drzew im krzewow, ale po drugiej niezwykle formacje w bialym i czerwonym piasku wyrzezbione przez wode. Przypominalo mi to skaly Ischigualasto w Argentynie i turecka Kapadocje. Ten basniowy pejzaz ciagnal sie kilkaset metrow. Czasem mijaly mnie male grupki turystow w otoczeniu dzieciakow, ktore za "pilotowanie" oczekiwaly zaplaty. Ciagnely turystow tez dalej za strumien, gdzie byl maly wodospoad, potem w gore, przez pola ryzowe do ogrodzonego terenu, gdzie znajdowala sie farma krokodyli.

Rano poplywalem w spokojnym morzu i pojechalem do Hoi An. Z centrum miasta do morza jest okolo 3 kilometry, ale o ile Mui Ne to same restauracje i hotele, Hoi An to urocze historyczne miasto. Porzadny hotel w samym centrum za 7 dolarow i kilka przecznic na poludnie stare miasto. Hoi An przezywalo lata swej swietnosci w XVI - XVIII wieku, gdy tutejszy port mial duze znaczenie. Dzieki temu architektura miasta zawiera elementy japonskie, chinskie i kolonialne. Najbardziej popularny jest japonski zadaszony most z konca XVI wieku z mala swiatynia wewnatrz. Jego budowe rozpoczeto w roku malpy, ukonczono w roku psa i te zwierzeta parami strzega wejsc po ubu jego stronach. Tu juz Ludzie Radzieccy... o przepraszam: Rosjanie raczej nie przyjezdzaja a najczesciej slyszanym obcym jezykiem jest francuski.  Przyjemnie jest spacerowac nad brzegiem spokojnej rzeki, wsrod uliczek o wspanialej architekturze. Duzo tu oczywiscie galeryjek i sklepikow z pamiatkami, ale zadnej nachalnosci. Miasto ma klimat. Znalazlem restauracje hinduska Shree Ganesh gdzie podaja wspaniale aloo jeera. W koncu jakas odmiana i zamiast ryzu lub makaronu - ziemniaki.

Tego ranka wybralem sie kilkadziesiat kilometrow za Hoi An odwiedzic My Son. To kompleks swiatynnych ruin dawnego krojestwa Champa, ktore istnialo pomiedzy II a XV wiekiem. Wtedy dominowal tu hinduizm i ceglane swiatynie byly poswiecone Siwie. Swiadcza o tym liczne resztki ling. Ladnie polozone wsrod wzgorz, ruiny nie moga sie jednak rownac z Angkor.

Te kilka dni zrelaksowalo mnie. Po smrodzie spalin i chalasie Phnom Penh oraz Sajgonu nalezalo mi sie wytchnienie. Jutro jade do Hue, dawnej stolicy Wietnamu, potem Hanoi, terazniejszej stolicy. Na polnocy kraju jest jeszcze kilka miejsc, ktore chcialbym jescze odwiedzic, ale nie wiem, czy mi wystarczy czasu, bo wiza konczy sie 20 stycznia.

5 komentarzy:

  1. Miło spotkać sie z Tobą w takich sympatycznych klimatach. Odetchnij, bo z niecierpliwościa czekam na dalsze relacje.Swoja drogą Rosjanie też ludzie tylko nie mieli szczęścia do swoich przywódców. Zazdroszczę piasku i słońca, tutaj dziwna zima,dzisiaj ciepło i mglisto.

    OdpowiedzUsuń
  2. nie jestem na bieząco... pisałes już coś o jedzeniu? wpadło Ci tam co dobrego w usta (nie mówie o smaku egzotycznych kochanek, hih)?

    OdpowiedzUsuń
  3. Do autora powyższego komentarza: nick * ma już na tym blogu swego użytkownika. A skoro o smaku mowa: niesmaczny ten żart. :(

    OdpowiedzUsuń
  4. U nas wczoraj po zamarzniętym lodzie ślizgały się łabędzie.Oczko wodne co się "uchowało"na środku stawu,pomimo że było maleńkie, pomieściło ptactwo.Obok siebie ściśnięte, w wielkiej ptasiej zgodzie.

    OdpowiedzUsuń
  5. ~ósmy cud świata16 stycznia 2008 03:04

    Czysta kraina, niezakłócona harmonia, ustępliwa woda strumienia .... Ile w tym wszystkim symboliki! Jakby potwierdzenie, że kroczysz drogą swojego przeznaczenia. Ufny we własny los. Z pięknego kraju nad Wisłą serdeczności przesyłam :)

    OdpowiedzUsuń

PŁYNNA TOŻSAMOŚĆ - mój blog o ginących kulturach

Zapraszam na założony niedawno blog, poświęcony ginącym kulturom i cywilizacjom, przede wszystkim Papui, na którą planuję powrót latem 2012 ...