niedziela, 27 stycznia 2008

Yangshuo - smutek, piekno, deszcz i mroz

Kolejny moj przystanek po Guilin to miasto lezace prawie 70 kilometrow na poludniowy wschod - Yangshuo. We Flowers Youth Hostel dziewczyny daly mi numer telefonu do ich blizniaczego Yangshuo Flowers. Zadzwonilem po przyjezdzie i odebrala mnie z dworca recepcjonistka o imieniu Di Di. Miasto niewielkie, polozone wsrod skal.

- Latwo nas trafic, tu jest bazar i za nim w lewo a potem znow w prawo - powiedziala.

Zerknalem wglab hali i powialo groza. Slabe swiatlo i rzedy stolow, nad ktorymi smutni ludzie machali toporami. Zostawilem swoj plecak i poszedlem sie rozejrzec. Cos pchalo mnie do tej hali, ale mialem duze opory. Wewnatrz zla energia. Od razu, jakbym wiedzial, ze wlasnie tam mam isc, skrecilem w jeden z zakatkow. Przykucniety facet z papierosem w ustach odrabywal lapy i glowe jednego z dwoch odartych juz ze skory psow. Ich ciala byly sztywne i zoltawe. Slad na czaszcze wskazywal, jak je zabito. Obok w niszy dwa inne ciala psow nabite na hak za dolna szczeke. Byly juz wypatroszone. Te mialy jeszcze lapy. Gdyby polozyc je na plecach, wygladalyby, jakby czekaly na pieszczoty. W glebi tej niszy wielki parujacy garnek a w kacie klatki z zywymi psami. Jeden, czarny kundel przed sama egzekucja: przednia czesc ciala wyjeta z klatki. Akurat tam zerknalem, gdy otrzymal mocny cios jakims dragiem w glowe.  Kilogram psiego miesa - 30 yuanow. To okolo 10 zlotych. Wyszedlem dygotajac i na zewnatrz nogi ugiely sie pode mna. Szybko opuscic miasto, z dala od ludzi! Poszedlem jakas droga i znalazlem sie wsrod blokowisk z przydomowymi ogrodkami warzywnymi a dalej juz tylko asfalt i skaly. Probowalem zapomniec to co widzialem. Ale takiego widoku sie nie zapomina. Od dziecka psy byly mi bracmi. Czesto wolalem ganiac z kundlami po osiedlu niz bawic sie z innymi dziecmi. Mysle, ze mam jakis niewerbalny kontakt z nimi i czasem podchodze do warczacych, szczekajacych psow przy wiejskich budach. Te z reguly chowaja sie do srodka, gdy jestem blizej niz na dlugosc lancucha. Czasem wychylaja sie i moge je poglaskac. Nigdy zaden pies mnie nie ugryzl. Chyba czuja, ze sie ich nie boje. To co widzialem na bazarze w Yangshuo wydaje mi sie nierealne. Moze to nieprawda? Moze to byl sen, moze mi sie zdawalo? Nie wejde juz do tej hali, ktora mijam za kazdym razem by to sprawdzic.

Wokol Yangshuo jest cudownie.  Mozna wyruszyc jedna z trzech drog, ktore stad prowadza i znalezc sie w zaczarowanym pejzazu. Pierwszego dnia nie zaszedlem daleko, bo nowe buty strasznie mnie gniotly. Mijani ludzie pozdrawiali mnie i usmiechali sie. Drugi dzien lalo caly czas i zostalem w hostelu. Pracuja tu mlode, bardzo wesole i przyjazne dziewczyny. Dogadalem sie jakos z nimi, ze w tym nowym hostelu otwartym  niecaly miesiac temu namaluje im pejzaz na scianie. Kupily farby im pedzle. Mieszkam za to za darmo w cieplym pokoju i dostaje darmowe sniadania. Ale na dole w recepcji jest bardzo zimno. Dziewczyny grzeja sie przy zeliwnym stylowym kociolku opalanym weglem drzewnym. Hotel jest jeszcze nie wykonczony i w pokojowych toaletach nie zainstalowano cieplej wody. Na goracy prysznic musze schodzic na dol.

Trzeci dzien nie byl duzo lepszy, ale postanowilem kupic parasol i ruszyc gdzies. Wpierw autobusem dojechalem do miasteczka Xing Ping gdzie na nadbrzezu polowano na turystow, by zaoferowac im przejazdzke duza lodzia lub mala bambusowa lodka. Ale procz chinskich grup turystow z Zachodu nie bylo. Wytargowujac ze 120 na 50 juanow, poplynalem bambusowa lodzia w gore rzeki Li do pod skale o nazwie Nine Horse Fresco Hill. Na druga strone promem a stamtad kawal drogi pieszo wzdluz brzegu. Wijaca sie blotnisto kamienna sciezka i zadnych ludzi. Cudowne widoki. Chociaz XVII wieczny poeta Matsuo Basho byl Japonczykiem, to o nim wlasnie myslalem, wedrujac tymi szlakami. Skaly niezwykle i bajkowe. Im dalej, stawaly sie szarzejacymi konturami. Szczyty najwyzszych chowaly sie w niskich chmurach, z ktorych co chwila padalo. Szedlem z parasolem i bardzo zadko mijalem sie z jakims wiesniakiem. Wchodzac do jednej z wsi juz z daleka slyszalem wystrzelajace petardy. Przy jednej z chat starzy muzycy wydajacy jazgotliwe dzwieki z kilku instrumentow, siedzacy wokol kopcacego kociolka. Obok kobieta krzatala sie przy garach a w chacie zalobnicy z kawalkami bialych plocien na glowach. Glownie mezczyzni w srednim wieku rozpaczajkacy po stracie ich rowiesnika, ktorego czarno - biala fotografia znajdowala sie obok. Ale na zewnatrz nie wiele bylo zaloby. Z kilku innych chat wyszly dzieci a za nimi starsi, zainteresowani moja wizyta. Ze smiechem proponowali herbate lub papierosy. Czulem jednak, ze to nie moje miejsce, wiec "buyong, xiexie" i ruszylem dalej. Doszedlem w koncu do miejsca, gdzie pionowa skala stykala sie z woda. Odwrocilem sie i zobaczylem niezwykle piekny widok. Rzeka w tym miejscu rozlewala sie szeroko i plynela wolno. W jej lustrze skaly idealnie sie odbijaly. Trudno bylo uwierzyc, ze to prawdziwy pejzaz. Dziewczyny w hostelu mowily, ze najlepsza pora tutaj jest wiosna, gdy drzewa obsypane sa kwiatami, ale ten pejzaz mnie zachwycil. Mzawka tworzyla niezwykla przestrzen. Stalbym dlugo poddajac sie tej hipnozie, gdyby nie to, ze bylo juz pozno a ja w pulapce. Wracac ta sama droga nie chcialem. Na szczescie pojawila sie kobieta na bambusowej lodzi, ktora za 20 juanow podwiozla mnie do Yangdi. Prom na drugi brzeg i autobus powrotny do Yangshuo.

Dzis zrobilem sobie wycieczke na zachod i polnoc by obejrzec Yulong Bridge oddalony okolo 10 kilometrow od miasta. Od rana mroz. Wypozyczylem rower i ruszylem znow przez blota i kamienie, mijajac osady i wioski, drzewa o zamarznietych lisciach, gubiac sie co chwila i pytajac mijanych ludzi o droge. Deszcz, mzawka, zablocone buty i nogawki, ale bylo git. Most taki sobie. Po drodze spotkalem jadacych w tym samym kierunku Francuzow i spedzilismy razem godzine w malej prowiozorycznej restauracji na brzegu rzeki dzielac sie swoimi doswiadczeniami.

Gdy pierwszego dnia przyjechalem do hostelu, od paru dni byli tu juz Polacy z Chorzowa. Prawie ziomale! Alicja, Tomek i Janek pracowali w Anglii, w listopadzie odwiedzili poludnie Europy i Maroko a od stycznia w Azji. Po Chinach wybierali sie do Tajlandii i Kambodzy. Mily wspolny wieczor przy wodce i zartach. Fajnie bylo pogodac po naszymu. Grzeja sie juz w Bangkoku... .

W hostelu jest tez Chinka, ktora poznalem jeszcze w Guilin. Ju podrozuje po kilku prowincjach. Duzo chodzi pieszo i jest twarda. Podoba mi sie jej hart ducha . Mamy swoje sciezki ale wieczorami uczy mnie zawilosci chinskiego jezyka. Dzis wybieramy sie do restauracji, gdzie umowilem sie z Francuzami a jutro jedziemy do Guilin. Ona wraca do rodzinnego Chengdu, ja poznym popoludniem mam pociag do Shanghaju. 

12 komentarzy:

  1. Cóż, też bardzo lubię psy - może bardziej niż ludzi - jednak mam wrażenie, że czasami za bardzo je uczłowieczamy i się nad nimi rozczulamy, natomiast podobnym losem ludzi nikt się nie przejmuje!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie rozczulamy się też np nad świniami... taki jest ten świat. Skrajnie różny.Podoba mi się ten blog, namawiam do napisania książki po powrocie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. ...zazdroszcze skaly, zaluje psow i wlasnie jade kupic rower...

    OdpowiedzUsuń
  4. Z tymi psami to straszne.Reszta,bardzo ciekawa.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jesteś dla mnie interesującym przewodnikiem, przez te osobiste spostrzeżenia, mam nadzieję że będąc w tych okolicach zastanowię się, czy zajżeć "wszędzie". Jest to dla mnie kolejny dowód, na to by przed podróżą zajżeć nie tylko do "przewodników" biur podróży. Chociaż wyznaczają one jakby "bezpieczny szlak".

    OdpowiedzUsuń
  6. ~ósmy cud świata29 stycznia 2008 07:46

    Swoim wpisem przypomniałeś mi, iż sama byłam obserwatorem równie dramatycznych scen, chociaż nie w chińskiej scenerii, a na jednej z naszych sielskich wsi. A że byłam wówczas dzieckiem, więc i wydźwięk tych wydarzeń był bardziej traumatyczny ... Jak trudno uwolnić umysł od przeżyć, myśli, przeszkód ...By stał się jak "puste naczynie", w którym odbija się świat. Bo doskonałością jest pustka ...Zimowo pozdrawiam. Bo dzisiaj u nas zima szaleje za oknem ...

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja się przejmuję. I wkurzam na swoją bezsilność.

    OdpowiedzUsuń
  8. Sławku, dlaczego tak wytrwale i uparcie katujesz swoją wrażliwą duszę widokami "z piekła rodem" ? Opisujesz nam je tak realistycznie, że aż boli...A przecież, jak mówią (i chyba słusznie): "Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal..."Co nie musi oznaczać ucieczki przed prawdą i życia w nieświadomości.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja też nie jestem amatorem takich mocnych wrażeń. Kiedyś przypadkowo trafiłam w telewizji na film dokumentujący "pracę" w hali podobnej do opisanej tutaj, tyle że zamiast psów były tam koty. Innym razem nadawano film o transportach koni...oraz o fermach drobiu i zwierząt futerkowych. Jednak nigdy nie pozwalam sobie na oglądanie tego, to ponad moje siły. Sama świadomość tego, że na świecie dzieją się takie straszne rzeczy wystarczająco przeraża.Czytalam kiedyś, że w Korei na bazarze można kupić mięso ludzkie...

    OdpowiedzUsuń
  10. ~aggna.blog.onet.pl5 lutego 2008 02:02

    hmm -co do psow - to ze nie widac, to nie znaczy, ze nie istnieje... A tak poza tym roznica miedzy psem, koza, baranem, cielakiem czy swinia, jest emocjonalnie subiektywna, warto sobie to uswiadomic nad schabowym czy kanapka z szynka...zazdroszcze pejzazu...brzmi pieknie

    OdpowiedzUsuń
  11. Ciezka sprawa z kotami i psami w Chinach. Wystepuje tu jednak pewien paradoks - jedni Chinczycy prowadza swoje male slodkie pupilki na smyczach, w sweterku i bucikach (!), a inni je jedza. Choc, szczerze, dla mnie wegetarianki, nie ma zadnej roznicy miedzy rzeznia pelna swin, a rzeznia pelna psow..Rownie okrutna smierc, ten sam smutek, kocham wszystkie zwierzeta jednakowo...Moim przyjacielem w dziecinstwie byl cielak Fernando, dla mnie sklep miesny w Polsce przedstawia sie rownie okrutnie co chinski

    OdpowiedzUsuń

PŁYNNA TOŻSAMOŚĆ - mój blog o ginących kulturach

Zapraszam na założony niedawno blog, poświęcony ginącym kulturom i cywilizacjom, przede wszystkim Papui, na którą planuję powrót latem 2012 ...