środa, 13 lutego 2008

Lhasa magiczna jest nadal

Pierwsza rzecza, ktora zrobilem gdy przyjechalem do Lhasy to dowiedzialem sie od recepcjonistek w Yak Hotel kilku tybetanskich slow. Kiedy sie witacie, mowicie "desidele", dziekujac za cos mowicie "thuciecie" a kiedy sie zegnacie wychodzac pierwsi - "galesiu", gdy ktos wychodzi a wy zostajecie - "galepe". Trudno za pomoca samych liter oddac sposob wymowy tych slow i akcent, ale opanowalem juz chyba nie najgorzej te slowa, bo kiedy witam ludzi na ulicy, klaniaja sie i usmiechaja. A Tybetanczycy usmiechaja sie jak nikt inny na swiecie! Kiedy cudzoziemiec mowi do tych ludzi w ich jezyku, otwieraja sie ich serca. Odczuwam autentyczne, ogromne szczescie idac w tlumie pielgrzymow bez pospiechu okrazajacych od rana do wieczora swiatynie Jokhang w starej czesci Lhasy. Wokol rozlozone sa tez kramy z roznorakimi pamiatkami. Jest i policja dyskretnie obserwujaca tlum. Bo kilkanascie lat temu na placu przed Jokhang doszlo do zamieszek na tle etnicznym. Teraz jest spokoj i wiele tu bardzo pozytywnej energii.

Tak, tu juz mowi sie o starej i nowej Lhasie. Chinczycy rozbudowuja, czyniac z niej typowe chinskie miasto. Obawiam sie jednego: kiedy juz nie beda mogli rozbudowywac z powodu warunkow naturalnych, czyli gor, moze pokusza sie o zniszczenie starej czesci miasta. Tak sie dzieje w wielu miejscach Chin, gdzie wyburza sie hutongi, stawiajac na ulicy wysokie bilboardy. Za nimi buldozery niszcza stare Chiny a ludzi wrzuca sie do autobusow i przewozi do blokow. Na miejscach ich domow powstaja nowe wiezowce dla kolejnych przesiedlencow. Bez sentymentu. Chinczycy sa w pewien sposob "zimni". Tybetanczycy przeciwnie. Na kazdym kroku usmiechy dzieci, ich rodzicow i starszych, ktorzy kreca mlynkami modlitewnymi i przerzucaja paciorki rozanca, mamroczac mantre. Om mani padme hum.

Przed Jokhang wiele osob oddaje setki poklonow. Ale nie sa to poklony, jakie mozna zobaczyc w meczetach (Muzulmanow w Lhasie tez jest duzo!). Tybetanczyk podnosi rece ponad siebie, po czym kladzie dlonie na cos, co ochroni przed otarciem skory, na przyklad klocki drewna lub zwykle kartoniki i metoda slizgowa kladzie sie na kocach, dotykajac czolem ziemi. Niezla gimnastyka. Wiele osob okraza swiatynie co dwa kroki padajac na twarz. Maja ochrony na kolana i dlonie, ale na czolach wielkie guzy. Niezwykla jest religijnosc Tybetanczykow. W Chinski Nowy Rok odwiedzilem swiatynie Longhua w Shanghaju i nie widzialem tam zarliwosci religijnej. To chyba system skutecznie ja wyjalowil. To co mnie smuci w Lhasie to cale stada zebrakow. Przy swiatyni mozna to inaczej nazwac. Siedza tam grupki mnichow lub pielgrzymow, ktorzy czekaja na pare groszy nie po to, bo sa glodni lub biedni (moze to nie jest glowny powod), ale jak mi kiedys tlumaczyl poznany sadhu w Nepalu, oni sa po to, bys swoja ofiara polepszyl swoja karme. Powinno sie byc im wiec wdziecznym, ze sa... . Cos w tym jest; kiedy ktos prosi o pieniadze a nie zawsze ma drobne, usmiechaja sie tak czy inaczej. Staram sie miec zawsze jakies slodycze dla dzieciakow, ktore bez ceremonii chwytaja za rekaw lub nogawki. Takie lobuzerstwo bardzo urocze. Nie widzialem tu zadnej zlosci, zadnej klotni, zadnych nerwowych rozmow.

Dzieciaki umorusane a za pielgrzymami ciagnie sie zapach owiec. Bo to ludzie z gor o pieknych spalonych sloncem twarzach i niezwyklych oczach. Tybetanki sa piekne (nie ujmujac nic polskim dziewczynom oczywiscie!), sa dumne i wspaniale sie ubieraja.  Desidele - mowie do nich, a one w szczerym usmiechu pokazuja zdrowe zeby. Ech!

Czas tu, przy Jokhang  plynie inaczej niz w nowszych czesciach Lhasy, gdzie zwyczajny wielkomiejski chalas. Ale kiedy widzi sie tam jakiegos pielgrzyma krecacego mlynkiem, jemu to nie przeszkadza. Moze dla niego ten nowy swiat jest jakims swiatem duchow? Bo Tybetanczycy przebywaja z duchami na codzien.

Wszystkie napisy w miescie sa w dwoch jezykach: tybetanskim i chinskim. Oczywiscie w "odpowiednich" proporcjach, czyli chinskie znaki co najmniej trzy razy wieksze. Kiedys z pewnoscia tybetanskie pismo tu zniknie. Chinczycy sa cierpliwi. Poczekaja, az zmieni sie pokolenie. Poczekaja, kiedy stanie sie to co nieuniknione, czyli kiedy na tym swiecie nie bedzie juz Przywodcy Duchowego Tybetanczykow. Zrobia to samo ca z Panczenlama. Ten prawdziwy zniknal i podobno gdzies jest przetrzymywany w Pekinie. Niektorzy podejrzewaja, ze zamordowano dziecko. Wladze podstawily swojego. Widzialem zdjecia z "oficjalnych" ceremonii religijnych w jednej ze swiatyn w Pekinie. Jakis ten chlopak, falszywe wcielenie ostatniego Panczenlamy  o dziwnych proporcjach ciala nie wzbudza zaufania... .

Palac Potala jest nie do ruszenia. Malenka chinska flaga powiewa w jego centrum wsrod innych kolorowych flag i nie razi. To olbrzym robi na prawde wrazenie. Tam tez mozna spotkac pielgrzymow padajacych na twarz przed murem na skraju chodnika i szerokiej chinskiej Beijing Road. Staruszka cwiczy pady a jej wnuczka stoi obok podrygujac ze sluchawkami w uszach. Spoglada bez emocji na babcie. Potem odprowadza ja do domu i pedzi przed komputer. Siedze w duzej kafejce internetowej. Tylko nieliczni o tej porze roku turysci wysylaja listy do swych znajomych z Dachu Swiata; mlodziez chinska i tybetanska gra w te same gry, slucha tej samej muzyki. W restauracjach i hotelach wspolnie pracuja. Jaka jest przyszlosc Tybetu? Chiny sa cierpliwe... .

Pierwszy raz bylem w Tybecie w 2002 roku. Ale Tybet snil mi sie wiele lat wczesniej, kiedy nawet nie myslalem, ze kiedys tu przybede. To byl dziwny sen: wzgorza, odglos trab i maly brudny chlopiec idacy obok mnie. Z daleka zobaczylimy orszak mnichow i kolorowe flagi. I wtedy ten chlopak sie splaszczyl! Stal sie plaskorzezba na kamieniu. Gdy odwiedzilem Swiatynie Sera u podnoza gory za miastem, minalem caly kompleks swiatynny i znalazlem sie wsrod wielkich glazow z wyobrazeniami bostw tybetanskich, poczulem ze to miejsce z mojego snu! Dzis wrocilem do Sera. Na wloczenie sie po zakamarkach tego wielkiego kompleksu swiatynnego poswiecilem caly dzien. Z ogromnym bolem glowy, ktory nie opuszcza mnie od przyjazdu. Nie pomagaja zadne tabletki. Nasila sie poznym popoludniem. Moze to cisnienie, moze slonce, ktorego sily sie nie czuje, bo jest chlodno i troche wieje, moze to choroba wysokosciowa... . Wytrzymam.

Do glownego pomieszczenia swiatynnego w Sera ciagnie sie kilkusetmetrowa kolejka pielgrzymow. Czekaja cierpliwie, by znalezc sie w srodku, oddac poklon, polozyc w roznych miejscach kilka jiao (10 jiao to 1 juan), otrzymac snieznobialy szal od mnichow, by potem rzucic go na kolana zloconemu posagowi Buddy. A co robia mnisi? Licza kase... . Nie komentuje tego, bo moze nie wiem wystarczajaco wiele. Mam nadzieje, ze te pieniadze ida na renowacje tej starej swiatyni. Turystow wychwytuje sie przy wejsciu i nalezy zaplacic za bilet 50 juanow. Za to mozna isc "pod prad" i dostac sie pod glowny oltarz z pomoca mnichow. Pielgrzymi nie oponuja, kiedy sie przepycham z torna i zachaczam wszystkich statywem. Desidele - i wszyscy sie ciesza, kiwajac ze zrozumieniem glowami. Ale najbardziej lubie ustronne miejsca. Zgubic sie, wejsc na jakies podworze, gdzie znajduja sie pomieszczenia klasztorne. Te cudowne detale, kolorowe, rzezbione framugi drzwi, stare bramy z kolatkami, obmalowane na czarno okna i drzwi a nad nimi falujace plotna. Stare malowidla nieco zaniedbane, rzeczy codziennego uzytku, wszystko tworzy jakas niezwykla harmonie. Czasem mijalem sie z jakas rodzina. Male dzieci z osmolonymi na czarno noskami. Otrzymaly blogoslawienstwo.

Fotografowalem czerwone flagi modlitewne przyczepione do drzewa. Swiatlo przeswitywalo przez nie i ladnie rysowal sie cien galezi na bialym murze. Zjawila sie stara mniszka pozdrawiajac i klaniajac sie. Uscisnelismy sobie rece i zaproponowala, bym zrobil jej zdjecie. Super! Zdjela recznik z lysej glowy chroniacy przed sloncem i stanela na tle flag. Jej usta lekko drgaly. Odprawiala mantre. Moze za mnie? Zrobilem kilka zdjec i pokazalem jej na wyswietlaczu efekt. Bardzo sie ucieszyla i poglaskala mnie po policzku. Poczulem niezwykle cieplo.

Tybetanskie swiatynie sa jak sen.

Jutro opuszczam Lhase i udaje sie z czterema innymi wloczegami - troje z Kanady i dziewczyna z Wielkiej Brytanii - w kierunku granicy z Nepalem. Ale po drodze odwiedzimy kilka waznych miejsc, miedzy innymi wspaniale miasto Xigaze i kilka swiatyn w gorach. Moze podjedziemy pod Everest Base Camp. Podroz do granicy potrwa 3, 4 dni. Widocznosc jest niezla i wszyscy liczymy na wiele ekscytujacych chwil. Ta trasa jest jedna z podstawowych ofert, jakie proponuja miejscowe agencje tyrystyczne. Wpierw trzeba skompletowac jeepa, bo cena za kurs taka sama czy jedzie jedna osoba czy piec: okolo 4000 juanow. Wiec im wiecej, tym taniej. Turysci szukaja sie wzajemnie pozostawiajac listy na tablicach informacyjnych w kilku najwazniejszych hotelach.

Jestem autentycznie szczesliwy.

14 komentarzy:

  1. ~ósmy cud świata13 lutego 2008 07:09

    Widać z Twojej relacji, że czujesz się wspaniale w tej magicznej krainie. Baaardzo, baaardzo mnie to cieszy. Ale Sławku, nie zostaniesz tam na zawsze, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Grzenia z depresji13 lutego 2008 13:40

    chcialoby sie tak poczuc ten klimat z Dachu Swiata na wlasnej skorze...

    OdpowiedzUsuń
  3. Slawku, ten Twoj bol glowy, to nie koniecznie ma zwiazek z wysokoscia...Energia w takich miejscach jest tak wysoka, ze jezeli sie nie jest dobrze "uziemnionym" to odczuwa sie silny bol glowy.Nasz organizm, funkcjonuje jak magnez, ma dwa pola-dodatnie i ujemne;-)Ojciec niebo-matka ziemia.

    OdpowiedzUsuń
  4. To smutne, że przyszłość tak niezwykłego, jedynego w swoim rodzaju miejsca na Ziemi jest zagrożona. Dla tych, ktorym los Panczenlamy i Tybetu leży na sercu i nie chcą pozostać bierni: http://panczenlama.pl/dzialaj/petycja .

    OdpowiedzUsuń
  5. Om mani padme hum..."Tybetańskie świątynie są jak sen"...popatrz, dostałeś zaproszenie w śnie...

    OdpowiedzUsuń
  6. To "ciśnienie" świętości.Ból stara się wykurzyć resztki cywilizacyjnego smogu.Czyści.Przetrwaj,a Twój uśmiech będzie iście Tybetański.Mają tam ludzie COŚ.Myślę że po prostu Boga.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie czytałam wpisów pisząc komentarz.Pisałam co czułam i patrz jakie to zbieżne!

    OdpowiedzUsuń
  8. Taa.Przedziwne.Bóg działa,tylko człowiek nie chce usłyszeć Go.Strach w człowieku zabija mu wszystko.I życie i sens.Przed odpowiedzialnością wybiera ucieczkę,zanim sięgnąć mu w samo sedno i głąb.I czyścić,czyścić miotełką,choć może "drapie" :)

    OdpowiedzUsuń
  9. To sie nareszcie "coś" wyjaśniło Szanse u Brzoski mają Tybetanki ewentualnie Tybetankopodobne kobietki :)

    OdpowiedzUsuń
  10. AH TA PODROZ!!! Bardzo to wszystko co piszesz jest ciekawe. Jak czytam to sie lapie na tym ze sie przemiescilem w Twoja rzeczywistosc.

    OdpowiedzUsuń
  11. Slawku,wiesz co znaczy czerwien ?-czerwone flagi na drzewach?. Czerwien nie przepuszcza innych energi(negatywnych z zewnatrz)Tak ze to ochrona tego swietego miejsca w calkiem prosty sposob...

    OdpowiedzUsuń
  12. To najfajnieszy Twoj post jaki do tej pory czytalam :-)Tybet tkwi w mojej wyobrazni od zawsze - jeszcze tam nie bylam.Ale w weekend jade do "Malego Tybetu" - Dharamshali ;-)

    OdpowiedzUsuń
  13. Dzięki za te relację z podróży. Dzięki nim idę koło Ciebie, chociaż w innej przestrzeni...

    OdpowiedzUsuń

PŁYNNA TOŻSAMOŚĆ - mój blog o ginących kulturach

Zapraszam na założony niedawno blog, poświęcony ginącym kulturom i cywilizacjom, przede wszystkim Papui, na którą planuję powrót latem 2012 ...