sobota, 19 kwietnia 2008

Pozegnanie z Indiami

Trudno mi bylo odnalezc sie w brudnym, glosnym Bikanerze po opuszczeniu pustyni. Spedzilem tam dwa dni. Przyjemnie bylo jedynie w starej czesci miasta, gdzie podobne haweli jak w Jaisalmerze, ale  nie z zoltego lecz rozowego piaskowca. Bardziej kolorowo i mniej turystycznie niz w Zlotym Miescie. Chodzac ulicami dwa razy mineli mnie na motorach faceci z wasami zwinietymi w spirale, wygladajacymi jak czarne talerze przyklejone do policzkow i zaczalem przeprowadzac dochodzenie co to za ludzie. Pytalem o nich sklepikarzy, czasem przechodniow; w koncu ktos pokazal mi kierunek i powiedzial: "kanu ranga".  Nie mialem pojecia, czy to okreslenie jakiejs sekty, stowarzyszenia, miejsca, ale w koncu doszedlem pod wskazany adres. Okazalo sie, ze to nazwisko faceta z obfitym zarostem. W domu byla tylko zona, wiec czekalem az wroci. Uprzedzila go telefonicznie, ze czeka na niego jakis  "Angerej", czyli "Bialy" i kiedy przyjechal motorem, uscisnal mi dlon. Mezczyzna o pulchnej twarzy z krotkim wasem, za to niezwykla broda, ktorej konce mial zawiniete za uszy. Broda byla farbowana na czarno, facet mogl miec ponad 60 lat. Zaprosil mnie do domu, wyslal wnuczke po herbate i pokazal kilka albumow zdjeciowych. Okazalo sie, ze to bardzo znana osoba. W 2005 roku wybrano go Misterem Rajasthanu, trzykrotnie byl Misterem Bikaneru. Ubrany w tradycyjny stroj, na zdjeciach odbieral nagrody, pozowal do zdjec podczas przeroznych Festiwali, gral tez w kilku sztukach dotyczacych historii Rajasthanu.  Na scianie plakat reklamujacy rajasthan w samym srodku on. Jego dwaj mlodsi bracia a takze bratanica i bratanek takze grali  w przedstawieniach.  Niezwykle ciekawa osoba. Sam zaproponowal, ze przebierze sie w stroj odswietny bym mogl zrobic zdjecia. Potem przyniosl takze stroj dla mnie i zawinal mi turban na glowie. Zlecialo sie cale sasiedztwo zainteresowane naszym spotkaniem. Kanu Ranga poslal tez po profesjonalnego fotografa, ktory zrobil cala sesje zdjeciowa. Zegnalismy sie jak starzy znajomi. Bardzo sympatyczne a jednoczesnie dziwne spotkanie... .
Odwiedzilem tez Karni Mata - swiatynie szczurow w wiosce Deshnok oddalonej od Bikaneru okolo 30 kilometrow. Po drodze minelismy wrak autobusu, ktory na prostej drodze zderzyl sie czolowo z mala ciezarowka, na pace ktorej jechali ludzie. Widzialem potworne zdjecie z tej tragedii dzien wczesniej na pierwszej stronie miejscowej gazety. 14 ofiar smiertelnych, 40 rannych. Norma w Indiach.
A swiatynia niezwykla. Odwiedzilem ja juz wczesniej w 2004 roku wraz ze studentami. Obuwie pozostawia sie w malej przechowalni na zewnatrz i chodzi boso po marmurowej posadzce pelnej twardych, wyschnietych szczurzych odchodow. Gryzonie przebiegaja, ludzie pozostawiaja im pokarm po katach, pelno szczurow klebi sie na brzegach metalowych misek z mlekiem. A w nich mnostwo much. Muchy sa wszechobecne. Czasem przebiegajacy szczurek powoduje, ze czarna chmara wznosi sie i znow opada na jakis kawalek jedzenia lub... zdechlego szczurka. Bo takie tez tu sa. Wiele gryzoni po prostu sobie spi byle gdzie. Wiedza, ze tu nie grozi im zadne niebezpieczenstwo. Procz much i szczurow sa tez golebie. No i ludzie, szukajacy po katach bialego szczura a kiedy juz go dostrzega (a takie sa co najmniej dwa; oba widzialem), skladaja poboznie dlonie, zamykaja oczy a usta poruszaja sie nie wydajac dzwieku. Mantra czy modlitwa do gryzonia - albinosa? Najlepiej jest odwiedzic Karni Mata rano, kiedy marmurowa posadzka jeszcze nie jest nagrzanma sloncem. Po poludniu trudno sie chodzi, bo parzy w stopy.
Wyjechalem z Bikaneru nocnym pociagiem. Rano juz za oknem inny pejzaz. Polnocny Rajasthan i Punjab to zyzne ziemie. Pola, zlote lany zyta. Tutaj trwa juz pora zniw. Ludzie kosza zboze. Punjab indyjski to kraina Sikhow a ich glownym miastem jest Amritsar lezacy blisko granicy z Pakistanem. Tam dojechalem i zatrzymalem sie w Tourist Guest House. Jeszcze w drodze poznalem starszego wiekiem Francuza a w hotelu Angusa z Alaski i Lilli - pol Rosjanke, pol Libanke. Milo bylo spedzic z nimi dwa dni w tym miescie. Wieczorami odwiedzalismy ponura pijalnie herbaty. Sciany z desek, kiedys wymalowano na nich loga coca coli i tak zostalo. Brud nie z tej ziemi. Gdyby ekipa z BHP tam zajrzala, dostalaby apopleksji. Ale git; w tym miejscu fajnie pilo sie indyjska whisky.
Glowna atrakcja Amritsaru jest Golden Temple. Najswietsze miejsce Sikhow. Oaza ciszy i spokoju, medytacji i skupienia. Na jej teren wchodzi sie boso, przechodzac przez maly basenik z woda. Wielu brodatych Sikhow odiwedza to miejsce z calymi rodzinami. Przywiazujac swoj sztylet do turbany zwanego "pagree" zazywaja kapieli w wodach Basenu Nektaru - Sarowar, jak nazywa sie duzy zbiornik wodny okalajacy glowna swiatynie. A w nim wielkie karpie. Do Swiatyni wchodzi sie dlugim pomostem. A tam na prawde odczuwa sie swietosc. Niezwykle bogactow ornamentow i ludzie siedzacy na dywanach z malymi ksiazeczkami. Zakaz robienia zdjec. Ktos pokazal mi na migi, ze za zdjecie wewnatrz mozna spodziewac sie poderzniecia gardla. Mozliwe. Ale mnie korcilo, zeby zaryzykowac!
Duzo ludzi spaceruje wokol zbiornika wodnego przy arkadach z bialego marmuru. Jest tam czysto jak nigdzie w Indiach. Toalety o zachodnim standarcie. 
Sikhowie to elita Indii. Ojcem Sikkhizmu jest Guru Nanak zyjacy na przelomie XV i XVI wieku. Byl monoteista i nie uznawal podzialow kastowych. Wiele podrozowal po Indiach, Cejlonie, Tybecie, Sikkimie a takze Bliskim Wschodzie i stworzyl religie bedaca w zasadzie czyms pomiedzy hinduizmem a  islamem. 
Siedzialem w cieniu arkad obserwujac spacerujace rodziny i oddajace pobozne poklony w kierunku Zlotej Swiatyni, sluchajac niezwyklych hipnotycznych spiewow z glosnikow i myslalem o rzezi, jaka miala tu miejsce po zabiciu Indiry Gandhi. Zamachu dokonal jej straznik - Sikh. Wtedy wzburzony lud zaczal masakrowac Sikhow a czolgi armii indyjskiej wdarly sie na teren swiatyni. Basen wypelnil sie krwia. Przy swiatyni znajduje sie muzeum Sikhizmu. Wiele olejnych obrazow ukazujacych martylorogie tych ludzi, walki z Hindusami, Mogolami i Brytyjczykami, obrazy tortur, jakimi byli poddawani. Ale wielu Sikhow popelnialo tez w XX wieku rytualne samobojstwa. W muzeum jest 13 duzych makabrycznych fotografii Sikhow, ktorzy 13 kwietnia 1978 roku popelnili "sakralne" samobojstwo, ale nie do konca wiem, dlaczego. Chodzilo o ich swieta ksiege, jak tlumaczyl mi pilnujacy ekspozycji. W 1922 roku pociag przewozil wiezionego przez Brytyjczykow sikhijskiego guru i jeden z obrazow ukazuje siedzacych na torach ludzi probujacych zatrzymac pojazd. Pociag masakruje ich oczywiscie. Kazdy Sikh ma przy sobie sztylet, najczesciej pod ubraniem, wielu tez wciaz paraduje z szablami, ale to spokojni, uprzejmi ludzie. Nie sa tak natretni jak typowi Hindusi i lubie ich towarzystwo. Zajmuja czesto wysokie pozycje w urzedach. Ale widzialem tez bardzo biednych Sikhow; rykszarzy, pracujacych w polu.
Dzis rano dojechalem juz do Pakistanu. Wpierw autobusem do granicy , tam sprawna ale oczywiscie biurokratyczna odprawa celna i kiedy po drugiej stronie czekalem na cos, co zawiezie mnie do pierwszego pakistanskiego miasta - Lahore, zatrzymal sie wielki autobus na belgijskiej rejestracji.Bialy kierowca, obok niego kobieta i zadnych podroznych. Okazalo sie, ze sa Nowozelandczykami. 2 miesiace temu wyjechali autobusem pelnym Angielskich i Irlandzkich turystow z Londynu, przejezdzajac przez Europe, Turcje, Iran, Pakistan i Indie, docierajac do Nepalu. Stamtad cala wycieczka leciala wpierw do Kalkuty i samolotem do domu a oni wracali tym autobusem. Podwiezli mnie do miasta.
To moja druga wizyta w Pakistanie. Pierwsze porownania z Indiami? Na pewno nieco mniej trabienia na ulicach (dzieki Bogu!), ale ryksze kopca niemozliwie! Wsrod pierdzacych ryksz, motorow, skuterow i rowerow wiele tez drewnianych powozow ciognionych przez osiolki, konie, woly. Ludzie sa tu mniej nachalni i goscinni. Czesto, kiedy gdzies przystaje i pytam o droge lub zamawiam herbate, ciekawi sa skad jestem i usciskuja dlon. Czuje sie tu bezpiecznie.
Rano ruszam wglab kraju. Kolejny przystanek - miasto Multan, do ktorego dojade pociagiem.

A w Nepalu wciaz licza glosy po wyborach sprzed ponad tygodnia. Tragarze znosili dlugo kosze z glosami z najwyzej polozonych wiosek. W dniu wyborow nie doszlo do zadnych wiekszych ekscesow na szczescie, choc dzien wczesniej policja zastrzelila 7 maoistycznych bojowkarzy, ktorzy napadli na chlopakow z Kongresu Nepalskiego. Wyniki sa juz znane: zwyciezyli Maoisci. Po kilkuset latach monarchi to calkiem nowy rozdzial w historii tego kraju. Trzymam kciuki za ta raczkujaca demokracje. Jesli ktos chce sledzic, co tam sie dzieje, zapraszam na www.nepalnews.com

6 komentarzy:

  1. Wybrałabym pokłony w kierunku Złotej Świątyni i białe marmuryniż wypatrywanie "albinosków" z ogonkami.Podziwiam odwagę.

    OdpowiedzUsuń
  2. ~ósmy cud świata22 kwietnia 2008 01:58

    Wszystkiego o czym marzysz.Ty sam wiesz najlepiej.Ściskam szczególnie gorąco :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zawsze po Twojej relacji trudno powrócić mi do rzeczywistości. Ja również miałem wędrówkę duchową i kulturową...polecam http://musiprzyjsc.biskupice.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Niesamowity ciekawy watek ze szczurza swiatynia.Respekt!!!Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Niech Ci gwiazdka pomyślności nigdy nie zagaśnie...Sto lat! :D%

    OdpowiedzUsuń
  6. sto lat, sto lat, niech wędruje nam... ale zajżyj czasem do domu

    OdpowiedzUsuń

PŁYNNA TOŻSAMOŚĆ - mój blog o ginących kulturach

Zapraszam na założony niedawno blog, poświęcony ginącym kulturom i cywilizacjom, przede wszystkim Papui, na którą planuję powrót latem 2012 ...