No i jestem w Swietym Miescie. Na opustoszalej granicy jordansko - izraelskiej wpierw bardzo szczegolowo zbadano moj plecak, przepytano dokladnie o moje cele wizyty w Syrii, Pakistanie, nawet w Maroku 2 lata temu, kiedy mloda, otyla strazniczka o przenikliwych oczach zobaczyla stemple w paszporcie; czy kogos tam znam, czy mieszkalem w prywatnym domu, co tam robilem, dlaczego az 2 razy bylem w Pakistanie itd. Trwalo to dlugo i w koncu "security" przepuscilo mnie do okienka, w ktorym podbija sie paszport. Tam znow maglowanie: po co jade do Izraela, czy kogos znam, po co bylem w krajach arabskich i tak dalej i tak dalej. Paranoja. Na szczescie na trzecim punkcie kontrolnym, gdzie celnicy przeszukiwali bagaze przepuszczono mnie bez problemow. A tego punktu obawialem sie najbardziej, bo plansza informowala, ze do Izraela nie wolno wwozic zadnych obcych walut. A ja mialem niezla kolekcje monet kupionych w roznych miejscach!
Wymienilem 100 dolarow na 300 szekli i celnicy zadzwonili dla mnie po taxi; dojechalem na przedmiescia Eilat i zatrzymalem sie za supermarketami. Samo miasto to typowy nadmorski kurort i nie mialem ochoty do niego wjezdzac. Wyszedlem na droge prowadzaca na polnoc i spedzilem kilka godzin probujac lapac stopa. Ruch na "hitchhiking" byl idealny: auta nie jechaly zbyt szybko, bo wyjezdzaly z ronda, ciagly ich przeplyw i takie miedzy nimi przerwy, ze spokojnie kazdy mogl bezkolizyjnie sie zatrzymac na poboczu. Procz mnie lapalo okazje jeszcze kilka osob: dwie dziewczyny i para. Ich zabrano. Pozostalem ja i dwoch kolesi w "jarmulkach". Kiedy byla juz 19.00 nie bylo sensu dalej probowac. Postanowilem zrobic male zakupy w supermarkecie i rozejrzec sie za noclegiem pod namiotem. Ceny w Izraelu o wiele wyzsze niz u nas. Dowiedzialem sie jednak, ze na szczescie wode mozna tu spokojnie pic z kranu. Przynajmniej tyle... . Znalazlem na jakims placu budowy przy drodze miejsce na rozbicie namiotu i rano o 6.00 spakowalem sie szybko, probujac znow szczescia. 2 godziny i zatrzymala sie starsza rodzina. Powiedzieli, ze w Izraelu autostop jest trudny, bo ten kraj jest w ciaglym stanie wojny i ludzie sie po prostu boja. Po kilkunastu kilometrach skrecali do kibucu i znow pozostalem na drodze, ale tym razem w cieniu przystanku autobusowego. Poznalem tam pare z Tel Awiwu: Uri i Esti. Bardzo sympatyczni, podstarzali hippisi, ktorzy wracali z Synaju. Uri wygladal jak motocyklista z filmu "Easy Rider" i kiedy uslyszal, ze jestem z Polski, przybil "piatke". Znal wielu polskich Zydow. Mial zabawny t-shirt: animowane krowy w zagrodzie trzymajace transparenty: "jedzcie ryby". Opowiedzial mi troche o zyciu w kibucu. Ciekawa komuna. Wszystko, co wytwarzaja jest wspolne, wspolnie tez jedza w jednym wielkim pomieszczeniu, razem podejmuja decyzje, ale mieszkaja oddzielnie we wlasnych domach. Jadac potem dalej az na polnocne krance Morza Martwego czesto widzialem plantacje wysokich palm daktylowych, pola i uprawy nalezace do wspolnot w kibucach a czasem tez wielkie zadaszone zagrody, gdzie trzyma sie krowy. Jedzcie ryby!!!
Choc chlopak, ktory zabral mnie w dalsza droge jechal do samej Jerozolimy, wysiadlem wczesniej, by odwiedzic Qumran. To tu w 1947 a potem 1952 roku w grotach skal znaleziono niezwykle zwoje, tzw "zwoje znad Morza Martwego". Zyla tu mala sekta w ascezie i pozostaly po niej ruiny. Miejsca najezdzala armia rzymska, potem zniszczylo trzesienie ziemi. Za ruinami Park Narodowy na wzgorzach. Piekne miejsce. Obszedlem je dokladnie i wrocilem kiedy spostrzeglem z gory, ze ruiny opustoszaly: muzeum juz zamykano a ja pozostawilem swoj plecak w recepcji. Na szczescie zdazylem go odebrac. Caly teren opustoszal i nie zdazylem kupic nic do jedzenia w sklepiku. Od zachodu slonca w piatek do zachodu slonca w sobote w Izraelu wiekszosc sklepow i urzedy sa zamkniete. Pojawil sie jakis pan samochodem, ktory pilnowal tego terenu. Rozmawialismy po rosyjsku. Okazalo sie, ze jego matka wyjechala przed wojna z Lublina do Izraela. Spytalem o jakis sklep. Nie bylo. Jedynie w pobliskim kibucu jak mowil, moglem cos jeszcze kupic. Odjechal a ja ruszylem w tamtym kierunku z plecakiem. I po jakims czasie znow go ujrzalem. Przywiozl mi jedzenie! Nie chcial zaplaty, mowiac "eta padarok; kuszaj!" Mmm! Pyszne pieczone zimne kartofelki, kawalki filetow z kurczaka w sezamie, jablko, chleb i ogorek. Moj zoladek ie bardzo ucieszyl!
Kolejna noc pod namiotem przy drodze i rankiem znow proba z autostopem. Zabralem sie w samo poludnie ze starsza pania juz do Jerozolimy. Niezwykla autostrada pnaca sie wsrod wzgorz w gore. I obozy Beduinow, ae nie te piekne namioty, tylko blaszane, smutne budy. Morze Martwe lezy w depresji 400 metrow ponizej poziomu, Jerozolima 1200 metrow wyzej. Jest wiec nieco lepszy klimat. Probowalem znalezc jakis nocleg w starej czesci miasta. Obszedlem kilka miejsc; hosteli oraz hospicjow koscielnych oferujacych takze noclegi. Albo nie bylo miejsca albo bylo bardzo drogo. W koncu zatrzymalem sie naprzeciw Damascus Gate w Faisal Youth Hostel, gdzie lozko w dormitorium kosztuje 30 szekli czyli 10 dolcow.
Jerozolima jest wspaniala. Stare miasto otoczone wysokim kamiennym murem zawiera najwazniejsze, swiete miejsca zwiazane z trzema religiami. Pelno ladnych uliczek o kamiennych, starych posadzkach i lukach. Dzielnica arabska w ktorej mieszkam jest najtansza. Ale niestety nie dla turystow. Arabowie, tak sympatyczni i przyjazni w Jordanii czy Syrii, tu sa nieufni. Chyba wiem dlaczego. Ceny o wiele wyzsze dla obcych niz dla swoich. Dzis wdalem sie w ostra klotnie z kilkoma mlodymi sprzedawcami z tego powodu. Puscily mi nerwy i o malo nie doszlo do bojki. Po poludniu jednak zobaczylem coraz wieksze grupy mlodych Izraelczykow maszerujace z glosnymi, prowokujacymi spiewami, z izraelskimi flagami i wyraznie obrazliwymi wobec muzulmanow t-shirtami, idace przez dzielnice arabska od Bramy Damascenskiej do Sciany Placzu, ktora tu nazywa sie West Wall. Co jakis czas przystawali, tanczyli i wrzeszczeli, eskortowani przez policje i wojsko, obserwowani przez mieszkajacych tam od wiekow Arabow. Smutne to bylo i czulem, ze cos moze sie wydarzyc. Glosny tlum szedl waska El Wad Road i nieliczni Arabowie idacy "pod prad" byli ewidentnie i celowo szturchani. Mlodzi Izraelczycy niemal w twarz wrzeszczeli cos po hebrajsku starszym mezczyznom stojacym przed swoimi sklepami. Ale 90 procent sklepow bylo zamknietych. Ta gwarna od popoludnia do nocy ulica tego dnia byla opanowana przez Izraelczykow, a zazwyczaj kupuja tu Arabowie. Spytalem jednego z chlopcow w jarmulce co to za okazja.
- Swietujemy 41 rocznice powrotu na te ziemie po 2000 lat.
No tak, to w 1967 roku Izrael zaatakowal zachodni brzeg Jordanu, "wycinajac" Jordanii kawal jej ziem. Teraz West Bank to tak zwane Ziemie Okupowane. Dla Arabow ten dzien jest dniem kleski, stad byc moze ich rozdraznienie... .
Szedlem z tlumem, w ktorym byly tez kobiety z malymi dziecmi a wszedzie pelno wojska i policji az na plac przed Sciana Placzu. Tam przygotowywano sie do koncertu na improwizowanej scenie. Prawdziwa radosc tych ludzi, ale po drodze widzialem mlodych Izraelczykow kopiacych w arabskie drzwi i plujacych na wymalowane na murach wyobrazenia Mekki. Nie bede komentowal. Kiedy jednak rozmawialem chwile z jakas rozentuzjazmowana dziewczyna przed Brama Damascenska, ona slyszac, ze niezbyt podoba mi sie ta jawna prowokacja i krycie sie za plecami uzbrojonego po zeby wojska ni z tad ni z owad powiedziala: "Kto nie kocha Zydow, nie kocha tez Jezusa". Trudno mi bylo cokolwiek odpowiedziec na taka teze wiec skinalem grzecznie glowa z usmiechem i po prostu sie pozegnalem. Wydawalo sie, ze na to swietowanie zjechal do Jerozolimy caly Izrael. Ale byli to prawie wylacznie mlodzi ludzie, Ubrani w biale lub niebieskie koszulki. Ruch w okolicy Bramy Damascenskiej wstrzymany a przy metalowych barierkach kordony policji.
Pozostane w Jerozolimie jeszcze okolo tygodnia, potem do tel Awiwu. Chce tez zwiedzic okolice miasta i opisze Wam niebawem.
Mam juz bilet powrotny do Europy. Rowno za dwa tygodnie polece samolotem do Pragi a stamtad pociagiem do Polski.