Zapraszam na założony niedawno blog, poświęcony ginącym kulturom i cywilizacjom, przede wszystkim Papui, na którą planuję powrót latem 2012 roku:
http://plynnatozsamosc.blogspot.com
Blog z podróży dookoła świata odbytej pomiędzy czerwcem 2007 a czerwcem 2008 roku
Zapraszam na założony niedawno blog, poświęcony ginącym kulturom i cywilizacjom, przede wszystkim Papui, na którą planuję powrót latem 2012 roku:
http://plynnatozsamosc.blogspot.com
Witam serdecznie w pierwszym dniu nowego roku! To dobry czas, żeby nadrobić zaległości i podzielić się z Wami moimi przygodami z podróży po Etiopii, a właściwie niewielkiej części tego kraju: stolicy Addis Abebie oraz miejscom położonym na południu - Arba Minch i przede wszystkim Dolinie Omo.
Na blogu, który powstał specjalnie dla tych relacji, podczas podróży nie udało mi się umieścić ani jednego postu z powodu fatalnej pracy tamtejszych serwerów. Postanowiłem więc z miesięcznym opóźnieniem zdawać relacje, rekompensując ten poślizg, umieszczając na bieżąco zdjęcia z miejsc przeze mnie odwiedzonych.
Zapraszam zatem teraz na:
A z Nowym Rokiem życzę wszystkim spełnienia marzeń!
Miło mi Was poinformować o kolejnych pokazach zdjęć, które wykonałem w podróży. W dwóch częściach pokażę materiał na poznańskiej ASP 27 i 28 października, t.j. poniedziałek i wtorek. Ruszam o 19.00 w Auli Akademickiej przy Alejach Marcinkowskiego 29. Kolejny 4 listopada w Galerii BWA w Bielsku Białej. Detale co do godziny znajdziecie na stronie Galerii.
W grudniu wyruszam w kolejną, ale krótszą, bo tylko 3- tygodniową podróż do Etiopii. Za bilet do Addis Abeby liniami KLM zapłaciłem niecałe 2200 złotych. Wylot z Berlina 2 grudnia. W stolicy pozostanę dzień lub dwa i wyruszę na południe, by znaleźć się na terenach ludów żyjących w dolinie rzeki Omo. Odczuwam już ten sam dreszcz emocji co przed ostatnią Drogą. Choć ta podróż nie jest już częścią Roku Wędrującego Życia, traktuję to jak aneks ostatniej wędrówki. Wtedy bowiem Afryka była na mojej początkowej trasie, lecz zabrakło mi czasu....
Chciałbym dzielić się z Wami swoimi przygodami, ale na południu Etiopii mogę mieć problem z dotarciem do internetu. Na pewno jednak zamieszczę zdjęcia z podróży i relacje po powrocie. Pod tym adresem nie będę mógł zamieścić juz zbyt wielu zdjęć, więc zakładam drugi blog o adresie: http:// brzoska2.blog.onet.pl
Trzymajcie za mnie ponownie kciuki!
Ależ ten czas pędzi! Minęło juz ponad 3 miesiące od mojego powrotu. Większość czasu spędzam przed komputerem przygotowując prezentację zdjęciową. Już prawie skończona. Ostatnio dołożyłem też ścieżki dźwiękowe by urozmaicić pokazy. Kilka, w prywatnym, przyjacielskim gronie już się odbyło. Większa prezentacja odbędzie się w Ustce w najbliższy piątek w Bałtyckiej Galerii Sztuki Współczesnej przy ul. Gen. Zaruskiego 1a po wernisażu mojej wystawy p.t "Chesed", na którą składać się będą materiały z podróży, videoperformance zrealizowane na pustyni indyjskiej oraz instalacja z użyciem oświetlenia UV. Z pewnością fotografie z wystawy znajdą się wkrótce na mojej stronie www oraz na stronie galerii. Póki co, krótki opis wystawy zainteresowani znajdą na stronie:
http://www.baltic-gallery.art.pl/index.php?go=program_wystawienniczy
Wernisaż w Ustce odbędzie się 26 września o godz. 18.00 a pół godziny później planowany jest początek pokazu materiału zdjęciowego. Sama wystawa potrwa do 3 listopada.
Po Ustce, już 7 października otwieram kolejną wystawę w łódzkiej Manufakturze a 15 października rozpocznie się festiwal Fluosession w przejściu podziemnym pod ul. Kilińskiego pomiędzy Łódzkim Domem Kultury a dworcem Łóź fabryczna. Tam także coś montuję. Po wernisażu prawdopodobnie kameralny pokaz zdjęć z podróży w łódzkiej Galerii Wschodniej na ul. Wschodniej. Zapraszam. Wiem, że niewiele osób z internautów, którzy mi towarzyszyli w Drodze będzie mogło przybyć, więc zamierzam - kiedy znajdę trochę więcej czasu - założyć kolejnego bloga będącego kontynuacją tego ( pod tym adresem niestety nie mogę już zamieścić zbyt wiele fotografii) i zaprezentować kolejne zdjęcia z podróży.
Tyle spraw organizacyjnych.
Często zadawane mi sa pytania, jak się znajduję w "rzeczywistości" po takiej podróży. O dziwo dobrze. To chyba rodzaj zahartowania się. Równie dobrze radziłem sobie w dużych, nowoczesnych miastach jak i na pustyniach. Jest jednak zasadnicza mentalna różnica. W Drodze doraźne, rudymentarne problemy były najwazniejsze i jedyne: jak zdobyć (kupić) jedzenie, wodę, gdzie się przespać, jak przemieścić się dalej, zrobioć kolejny krok. Nie musiałem wybiegać daleko w przyszłość. Liczyło się tu i teraz i to dawało mi radość i poczucie egzystencjalnego, atawistycznego spełnienia. Ale rozpoczął sie już rok akademicki i dopadły mnie sprawy delikatnie mówiąc "inne". I już zaczynam tęsknić za Drogą. Dopóki pochłonięty byłem przygotowaniem materiału zdjęciowego, było jako tako, ale wraca głód włóczęgi.
Z uwagi jednak, że zajęcia w poznańskiej ASP rozpoczęły się wcześniej, cały grudzień w związku z konferencją ekologiczną, jaka odbędzie się w Poznaniu praktycznie mamy wolne i rozważam, czy nie odwiedzić miejsca, które pierwotnie znajdowało sie w planie mojej podróży, ale brakło mi czasu.
Etiopia...
Stęskniłem się za kontaktem z Wami. Całymi dniami pracuję nad materiałem foto jaki przywiozłem z podróży. Pozostało mi jeszcze trochę "megabajtów" na blogu, by umieścić w nim zdjęcia, więc postanowiłem pokazać Wam trochę twarzy Indii, których sugestywność jest mi szczególnie bliska.
Niezbyt często odwiedzam blog, więc jeśli ktoś chce się ze mną kontaktować, zapraszam ale poprzez maila.
Teraz już same zdjęcia bez komentarzy:)
Długo się nie odzywałem, ale od wyjazdu Marieli dopadł mnie naturalny rytm życia, jaki wiodłem przed podróżą. Poza tym musiałem "odnowić" wszystkie kontakty, zorganizować sobie na powrót przestrzeń. W końcu też zająłem się materiałem, jaki przywiozłem z podróży. I ta podróż wraca; miejsca, ludzie, zdarzenia, oglądane już z dystansu na zdjęciach (filmów na razie nie ruszam) powodują, że zaczynam odczuwać stan pewnego uniesienia, czasem wzruszenia. Roześmiane twarze dzieci, skupione mnichów i sadhu, przypadkowe spojrzenia ludzi na ulicy, zatrzymane i dopiero teraz tak na prawdę zauważone. Niezwykłe miejsca, do których zaczynam juz powoli odczuwać tęsknotę. Czy jestem skazany na to? Dociera do mnie, jak wiele się wydarzyło przez ten rok.
Z grubsza opracowałem już materiał, dotyczący moich działań artystycznych będąc w drodze i chciałem się tym teraz z Wami podzielić.
Nie zawsze odczuwałem potrzebę kreacji czy ingerencji; czasem dlatego, że miejsca były tak majestatyczne i nasycone energią, że jakikolwiek gest byłby zakłóceniem tej harmonii. Z innymi chciałem wejść w dialog, jak na przykład w tajemniczym lesie na wzgórzu za Ushuaia na Ziemi Ognistej, gdzie niemal czułem obecność Indian, którzy zamieszkiwali te tereny, czy w San Pedro de Atacama w Chile, wśród wspaniałych, surowych pustynnych pejzaży. W tym surowym, zimnym pejzażu postanowiłem pozostawić po sobie ślad. Często w podróżach owijałem kamienie włóczką. Podróż ze sznurkiem wokół tego kamiennego mikroświata symbolizuje moją drogę. Użyłem czerwieni dla silniejszego kontrastu z otoczeniem.
Innego, tym razem błękitnego sznurka użyłem w parku Xi Shang w Guilin na południu Chin. Znajdują sie tam skały z wyobrażeniami Buddów, czasem też niewielkie nisze i w jedno z takich wgłębień "wmontowałem" kawałek owiniętej włóczką skały.
Odmienne "ślady" swojej obecności pozostawiłem w Australii, używając naturalnych materiałów, jakie tam znalazłem. W pustynnych okolicach Roxby Downs opadłymi z niewielkiego krzewu liści wypełniłem swój własny cień, by na nieco dłużej go utrwalić.
Bardziej trwałe pozostało chyba koło inspirowane mrowiskami, jakie widziałem w australijskim Red Centre, z podłużnymi otworami. Użyłem do tego wyschniętych gałęzi. Koło miało średnicę ponad 5 metrów, praca zajęła mi sporo czasu i postarałbym sie bardziej, gdyby nie brak wody a do najblizszego sklepu w okolicach Alice Springs miałem kilka kilometrów.
Jak już wielokrotnie pisałem, pustynie to miejsca, w których czuję sie najlepiej. To zawieszenie w czasie, poczucie wieczności i niezwykłej harmonii bardzo mnie pociąga. Odwiedzając po raz kolejny indyjską pustynie Thar zrealizowałem film, który był inspirowany obejrzanymi pod Bundi naskalnymi rysunkami. Chciałem w nim przedstawić człowieka, przemierzającego ziemię, dochodzącego do miejsca, w którym postanawia się zatrzymać i je zawłaszczyć. Rozkłada kawałek płótna, synonim łóżka i zasypia, śniąc o przeszłości własnej: radości istnienia i niejasnego przeczucia siły, jaka poza, ponad nim, poznawaniu Ziemi, wytwarzaniu narzędzi, wędrowaniu z oswojonymi zwierzętami, wreszcie obroną przed otoczeniem. Pierwotna niewinność przeobraża się w agresję wobec obcych.
Surowy pejzaż okolic Potash City w Jordanii działał na mnie tak silnie, że jedyne co mogłem zrobić to poddać mu się. Pozostałem nagi, bez osłony, wobec silnego słońca oraz nagrzanych kamieni. Materiał filmowy który tam zrealizowałem ukazuje przejście nago kamienistą ścieżką, z roślinnością o ostrych kolcach. Miałem potrzebę takiego masochizmu i muszę przyznać, że poczułem się potem "oczyszczony". Na fotografii tylko ten pejzaż oraz moje stopy. Ten jak i inne filmy będę dopiero montował.
Odwiedzając niezwykłe Salar de Uyuni w Boliwii, gdzie biel soli sięgającej horyzontu powoduje silne promieniowanie oraz wieje przenikliwy, zrywający się wiatr, znalazłem narzędzie, którym robotnicy wydobywają minerał i pomyslałem, że to znak. Praca w twardej skorupie tej bieli spowodowała na moich dłoniach spore, bolesne odciski (i jeszcze ta sół!), ale pozostawiłem tam po sobie koło. Oko.
Będąc w Nowej Zelandii, wybrałem się na wysoką na 2797 m.n.p.m. górę Ruapehu, skąd rozlegał się wspaniały widok na okolicę, także ośnieżone stożki wulkaniczne. Na górze śmigali narciarze, nieco niżej Ruapehu nie było juz śniegu i tam wśród kamieni, z dala od drogi rozbiłem namiot, by obejrzeć wschód słońca. Rozpaliłem ognisko, zagotowałem wodę na zupę i herbate i w ogóle było bardzo przyjemny, słoneczny dzień, gdy z daleka ujrzałem zbliżająca sie ścianę chmury zakrywająca wszystko. Pogoda zmieniła się nagle i radykalnie. W konsekwencji zostałem uwięziony przez deszcz i silny wiatr targający namiotem na 2 dni! Skończyło mi się jedzenie i woda, namiot podmyty. Mogłem tylko się modlic, by wyjść z tego cało, by woda nie spowodowała, że grunt pode mną zostanie zmyty w przepaść. Dwa dni gapienia się w sufit targanego wichurą namiotu, owinięty w ciepły śpiwór. Śpiewałem, krzyczałem, recytowałem wiersze Tadeusza Nowaka i Leśmiana, by jakoś "umilić" sobie czas. Kolejnego ranka zrobiło się cicho a krople deszczu zamarzły na namiocie. Także ziemia wokół mnie. Jedynym miejscem trochę ciepłym było to pod moim materacem. I w tym miejscu wykopałem prostokąt na taką głębokość, na jaką ziemia nie była zamarznięta, czyli jakieś 10 cm.
Inną "plenerową" akcją była realizacja materiału filmowego przy zamku Crac de Chevalier w Syrii. Miejsce to było świadkiem walk Krzyżowców z Muzułmanami i chciałem odnieść się do tamtych zdarzeń. Stanąłem na narożniku muru obronnego z owiniętymi włóczką dłońmi: jedna niebieska, druga czerwona, które trąc o mur zderzają się nad głową i wracają do pozycji poziomej. Na razie tylko zdjęcia; montażem, grą tempa oraz dźwięków zajmę się już niebawem.
Realizowałem także bardziej tradycyjne swoje działania: instalacje. W Kuala Pilah w Malezji skumplowałem się z właścicielem kafejki internetowej. Spodobały mu się moje prace, które obejrzał w internecie i zaproponował, bym podziałał u niego. Kupił wszystkie niezbędne materiały i załatwił asystentów, dzięki czemu praca poszła sprawnie. Wymyśliłem, że połączę przeciwległe ściany czterema ciągami skręcających się sznurkowych płaszczyzn. Chodziło mi o dynamizm, oddanie charakteru szybkości z jaką przepływają internetowe informacje.
Instaację zrealizowałem również w podziemiach hotelu Mount View w Kathmandu w Nepalu, gdzie właściciele będą robić restaurację. Wykorzystałem półokrągły otwór w ścianie o promieniu około 0,5 metra. Zaproponowałem użycie światła UV, co chyba sie sprawdziło.
Na ścianie Fajsal Guest House w Ammanie, stolicy Jordanii pozostawiłem ślad w postaci koła z włóczki w podziękowaniu właścicielowi o imieniu Ali za jego niezwykłą gościnę i pomoc, kiedy miałem problemy finansowe. Dobrze, że ta ściana była z regipsu, łatwo mogłem wbić w nią gwoździe... .
Będąc goszczony u swoich przyjaciół w Shanghaju oraz Tel Awiwie, mając odpowiednią ilość czasu i narzędzia, wykonałem dla nich rysunki tuszem. Realizuję takie "koła mandaliczne" od wielu lat. Nie ma ich na mojej stronie internetowej, gdyż są dośc precyzyjne, złożone z setek zagęszczających się liniii prostych i na ekranie komputera niewiele widać. Jednak tu je Wam "wrzucę"; te były niewielkie, miały około 20 - 25 cm średnicy.
W galerii Machon Hamayim w Tel Awiwie, jej szef, Doron Pollak zaproponował mi wspólne dziełanie, kiedy zobaczył w internecie moje realizacje oraz zdjęcia z akcji. Doron to artysta związany kiedyś z teatrem awangardowym, potem zainteresował się performance. Zaimprowizowaliśmy akcję, każdy w swoim stylu: on czyniąc lekko nawiedzone gesty wobec kilku bliskich mu obiektów (ławka szkolna, lustro, kawałek korzenia), zmagając się z materią oraz własnym ciałem (wszystko bardzo wolno, z namaszczeniem) a ja używając sznurka, którym go owijałem w różnych momentach. Ciekawy eksperymentalny "dialog", dla mnie nowe doświadczenia.
To tyle. Postaram się teraz mieć dla Was nieco więcej czasu i odpisywać w miarę możliwości na pytania związane z moją podróżą.
Serdecznie pozdrawiam i dobranoc!
Zapraszam na założony niedawno blog, poświęcony ginącym kulturom i cywilizacjom, przede wszystkim Papui, na którą planuję powrót latem 2012 ...