środa, 6 czerwca 2007

Szczepienia, bagaż

No i nieco się zagapiłem. Jedna z czytelniczek mojego blogu poradziła, bym wziął trzecią dawkę szczepionki Havrix, uodparniającą przed żółtaczką zakaźną typu A i B. Byłem pewien, że dwie dawki, które brałem w 1999 roku „działają” przez okres około 10 lat. Lekarka zmartwiła mnie, że pełne bezpieczeństwo można mieć, biorąc jedną, po miesiącu drugą a po pół roku trzecią dawkę. Prawdopodobnie więc już od dawna moje szczepienia sprzed 8 lat nie chroniły mojego organizmu i cały cykl należy teraz powtórzyć. Zrobiłem badania krwi na obecność przeciwciał. Za kilka dni będą wyniki. Czeka mnie więc jeszcze przed wyjazdem tylko jedno szczepienie, kolejne powinienem zrobić w drodze. Trochę się obawiam: drugą dawkę po miesiącu teoretycznie mogę otrzymać gdzieś w „cywilizowanym” szpitalu Ameryki Południowej, ale za pół roku będę prawdopodobnie w jakimś zakątku Indonezji. Może w Papui? Poprosiłbym jakiegoś krajowca, by „wstrzyknął” mi Havrix z kuszodmuchawki gdyby nie to, że szczepionka powinna być do ostatniej chwili przechowywana w temperaturze do 8 stopni Celsjusza… . Słyszałem niedawno, że część pasażerów, lecąca do Brazylii została cofnięta z lotniska do Europy, ponieważ nie miała udokumentowanych szczepień przeciw żółtej febrze. Na folderze, który otrzymałem w Poznańskim Instytucie Epidemiologicznym znalazłem informacje o obowiązkowych i zalecanych szczepieniach. Według niego obowiązkowe są one tylko w niektórych krajach Afryki: Mali, Burkina Faso, Beninie, Gabonie, Ghanie, Kamerunie, Liberii, Nigerze, Ruandzie, Togo, Kongo i Wybrzeżu Kości Słoniowej. Folder jest jednak z 2003 roku i być może to już nieaktualne informacje. Te szczepienia robiłem rok temu, kiedy planowałem podróż do Mali i jedna dawka uodparnia na okres 10 lat. Muszę więc tylko zabrać ze sobą dokumentującą to żółtą książeczkę – Międzynarodowy Certyfikat Szczepień. Chyba dla spokoju ducha zaszczepię się jeszcze przeciw tężcowi i durowi brzusznemu, choć w żadnym kraju – według folderu – nie są one obowiązkowe.

Nie mniej jak szczepienia w podróży ważne są zdrowe zęby. Ażebym nie musiał sam usuwać sobie chorego kłaka, lub ryzykować wizyty u szamana, czeka mnie więc jeszcze wizyta u mojego stomatologa. Próbuję zaopatrzyć się w tabletki do uzdatniania wody. W aptekach często nawet o czymś takim nie słyszano, w sklepach survivalowych, które odwiedziłem nie było już tego od ponad pół roku. Pozostaje nadzieja w Internecie.

Firma będąca partnerem wyprawy przesłała mi już sprzęt: plecak Kashmir 75+10 oraz namiot Veig II, który waży niecałe 3 kilo. Rozłożyłem go w domu. Ma dwa wejścia i przedsionki. Jest większy niż moje wcześniejsze igloo i posiada fajny system montażu: najpierw rozkłada się tropik a potem wewnątrz podpina się namiot. Ten patent powinien sprawdzić się w czasie deszczu. Na mojej liście zakupów pozostało kilka drobiazgów. Najważniejsze to moskitiera i lekarstwa a wśród nich te przeciwko biegunce oraz malarii, na którą co roku umiera na świecie około miliona ludzi! Nie jestem pewien, czy w podróży sprawdzi się latarka Everlight Twist. Nie wymaga baterii, bo ładuje się poprzez kilkusekundowe kręcenie pierścieniem w jej uchwycie, co wystarcza rzekomo na 10 minut światła. Chyba lepsza byłaby tradycyjna czołówka. Sporą częścią bagażu będzie sprzęt do dokumentowania podróży: aparat cyfrowy jako rodzaj „szkicownika”, tradycyjna lustrzanka, kamera cyfrowa z ładowarką oraz kilkadziesiąt negatywów oraz kaset miniDV. Dokupiłem jeszcze dwa akumulatory do kamery na wypadek, gdyby były kłopoty z możliwością doładowania ich. A problemy takie niewątpliwie się pojawią w odludnych miejscach. Muszę jeszcze kupić wtyczkę z różnymi końcówkami umożliwiającymi podłączenie się do prądu w krajach o odmiennych gniazdkach. Przygotowałem sobie również gruby brulion, w którym będę co wieczór spisywać każdy dzień; swoje spostrzeżenia i odczucia. Chciałbym tak się spakować, by mój plecak nie przekroczył 16 kilo, ale może być z tym problem… .

Cieszę się, że blog odwiedza tak wiele osób i otrzymuję wiele ciepłych słów z różnych stron. Dodaje to otuchy, która jest mi coraz bardziej potrzebna. Do chwili wylądowania w Ameryce Południowej będę czuł narastające nieznośne napięcie. Potem już tylko ulga: rzucam się w objęcia świata z cudownie wyostrzającymi się zmysłami!

 

p.s. Obejrzałem ostatnio na kanale Planete dokument o południu Chile. Wietrzna, deszczowa, surowa kraina; przeklęta, ekstremalnie trudna a przez to tak niezwykle pociągająca. Wymarli w XX wieku Indianie tego rejonu Patagonii, którzy byli pływającymi nomadami mieli w swym języku aż 30 słów określających różne rodzaje wiatru. Żadnego, określającego poczucie szczęścia. To daje mi pewne wyobrażenie pierwszego etapu planowanej podróży… .

2 komentarze:

  1. Tym razem :ODWAGI :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ~niebo tam jak w niebie.10 czerwca 2007 12:22

    "30 słów określających wiatr"- raj dla poetów.Masz piękną duszę,więc koncert będzie dla niej.Bardzo się cieszę i życzę Ci cudownych wrażeń...a ten wyjazd to dlatego, że siła przyrody chce Cię uhonorować i pokazać swoje dzieła,specjalnie dla Ciebie.To dopiero nagroda...Cieplutkie uściski...brzozo.

    OdpowiedzUsuń

PŁYNNA TOŻSAMOŚĆ - mój blog o ginących kulturach

Zapraszam na założony niedawno blog, poświęcony ginącym kulturom i cywilizacjom, przede wszystkim Papui, na którą planuję powrót latem 2012 ...