Singapur - tak jak sie spodziewalem - to w wiekszosci jeden wielki bazar. Ludzi z sasiedniej Malezji przybywa tam co ranka tysiace . Jednak ceny w sklepach nie sa juz tak niskie jak kiedys i zaden biznes robic tam zakupy. Poszedlem obejrzec Chinatown z nowa, robiaca wrazenie Swiatynia Buddyjska na planie mandali. 5 pieter, na dole wielka sala ceremonialna, wyzej sale wystawowe, na 4 pietrze z relikwia Buddy a na samym szczycie w otoczeniu parku na dachu kaplica z wielkim mlynkiem modlitewnym. Ciekawa byla tez dzielnica hinduistyczna i arabska, ale architektura taka sama, tylko zapachy, napisy na sklepach i ludzie inni. Wrocilem wieczorem a o swicie nastepnego dnia polecialem do Kuching.
Tu o wiele wieksza wilgotnosc powietrza. Pada niemal co noc. Troche sie nachodzilem nim znalazlem hotel w tym polmilionowym miescie. Jeszcze tego samego dnia pojechalem na polnocny zachod na polwysep Santubong, gdzie znajduje sie Sarawak Cultural Village. Zgrabna cepeliada z kilkoma oryginalnymi domami tutejszych grup etnicznych wokol jeziora, gdzie mozna bylo obejrzec tradycyjne zajecia, rzemioslo i wziac udzial w przedstawieniu taneczno - muzycznym. Ludzie, ktorzy tu zyja i pracuja sa niezwykle goscinni. Kilku starszych mezczyzn mialo jak zauwazylem bardzo dlugie platki uszne, takze jedna z mlodych kobiet, ktora zwinela je i zakleila za uchem. Wygladaloi to, jakby miala aparat dla niedoslyszacych. Wrocilem poznym popoludniem.
Kolejny dzien - czyli dzis - rownie aktywny. Pojechalem wczesnym rankiem do Semenggoh Wildlife Centre i zdazylem na pore karmienia orangutanow. Ci nasi wspaniali kuzyni wolno pojawiali sie wsrod koron drzew, by zabrac z drewnianych platform banany i kokosy. Poszedlem troche wglab lasu deszczowego z dala od turystow, gdy nagle gdzies nad moja glowa zaczelo szumiec. Spojrzalem w gore. Obserwowala mnie samica z mlodym. Wspaniale uczucie! Te zwierzeta zyja na wolnosci. Jest ich w tym lesie okolo 20, wszystkie maja imiona. W Centrum Rehabilitacyjnym znajduje sie cala baza badajaca i opiekujaca sie orangutanami.
Jutro rano chce pojechac na polnoc, by spedzic jeden, poltora dnia w wiosce. Czasu mam malo.
Tak sobie "podróżujemy" i dopiero teraz dotarło do mnie że człowiek parający się sztukami plastycznymi, i nie tylko taki, może pozostawić po sobie w podróży "znaki" czy też "ślady"... fascynujące!
OdpowiedzUsuńTwoje podróże są terapeutyczne. Orangutany i spotkanie na żywo , wywołało u mnie przyjemne uczuciepowiązania nas wszystkich z przyrodą, naturą...chociaż nietrwałe, ale dające otuchę... istnieje.
OdpowiedzUsuńRano spotkałam Świętego Mikołaja. Pytał gdzie Ci prezent podrzucić ;)
OdpowiedzUsuńMikolaj musi troche poczekac... Dziekuje!
OdpowiedzUsuń