Wieczor wigilijny byl... nietypowy, ale bez szczegolow. Tak jak pisalem wczesniej nie czulo sie tu atmosfery Swiat. W pierwszy ich dzien nieco skacowany pojechalem odebrac paszport z chinskiej Ambasady. Choc sugerowano poczatkowo ze mam zaplacic 1100 bahtow za wize, poprosilem uprzejmie by ladna pani w okienku sprawdzila, czy czasem obywatele polscy nie maja od pewnego czasu wizy gratis. I nie mylilem sie. Caly dzien spacerowalem po miescie po obu stronach rzeki. Jak przyjemnie!
W drugi dzien Swiat pojechalem wczesnym rankiem pociagiem na granice z Kambodza. Tam byl juz inny swiat: wielkie drewniane wozy ciagnione przez ubogich ludzi a na przejsciu skorumpowani celnicy. Choc turystyczna wiza - jak byk bylo napisane - kosztowala 20 USD, jesli ktos nie dorzucil jeszcze "piatki", mogl czekac dlugo. Rodzina Hindusow wyklocala sie o to i zamknieto im przed nosem okienko, ja dolozylem myto i po chwili mialem elegancka wlepke w paszporcie. Hindusi dogonili mnie nieco dalej, gdy w nastepnej kolejce czekalo sie na stempel.
- Szybko was odprawili - powiedzialem
- Bo zrobilismy to co ty, dolozylismy po 5 dolarow. To oburzajace!
He he!
Miasto graniczne zakurzone do granic przyzwoitosci. Wiele osob w maskach przeciwpylowych i z opatulonymi glowami. Dojechalem na pace pick-upa do miasta Banteay Meanchey. Tumany kurzu za kazdym pojazdem. Bylem czerwono - bialy gdy dojechalismy. Wlosy sztywne jak druty. Tam droga sie rozwidlala: na poludniowy wschod do Phnom Penh, na polnocny wschod do Siem Reap. I tam ciagneli wszyscy turysci. I tam postanowilem tez jechac ja. Zostalem jednak na noc w hotelu w tym miescie. Pokoj elegancki z lazienka, recznikiem i TV za jedyne 5 dolcow. W miescie mijalem sie kilka razy z Wlochem o ksywie Paganini. Gdy powiedzial, ze jest magikiem odruchowo zlapalem sie za kieszenie i sprawdzilem, czy mam wciaz przyt sobie aparat fotograficzny. Ale Paganini mnie uspokoil: tu nie pracowal. Przyjechal do Indochin glownie z jednego powodu: pieknych i tanich kobiet. Ach ci Wlosi!
Rano probowalem wydostac sie z dworca autobusowego. Ale autobusow do Siem Reap nie bylo. Ludzie udajacy sie tam czekali cierpliwie na pakach pickup-ow w upale i kurzu. Kierowcy dopadali kazdy przyjezdzajacy pojazd, by wyrwac toboly podroznych i wrzucic je do swojego wozu i skompletowac woz. U nas bylo jeszcze sporo wolnego miejsca co nie wrozylo dobrze. Po godzinie odwiazalem swoj plecak z dachu. Kierowca z przyklejona do ucha telefonem komorkowym nie oponowal. Wyszedlem na zapylona droge i po kilkunastu minutach zatrzymal sie jeep z kambodzanska rodzina. Zgodzili sie na 15000 reali za kurs do Siem Reap. (1 dolar to tutaj 4000 reali) Na pickup-ie zaplacilbym 20 000. Kilka kilometrow i stanelismy w korku. Naprawiano most. Kladziono wielkie stalowe plyty, w ktorych przepalano otwory palnikiem i skrecano srubami. Nie wygladalo to profesjonalnie... . Na szczescie po godzinie w chaosie zdolalismy sie przeprawic na druga strone. Wszystko, co przy drodze: palmy, domy itp czerwonawo - rdzawe od pylu. Duzo sadzawek obok drog w ktorych pluskaja sie dziec a ich rodzice brodza szukajac malzy. Droga ubijana. Kilka kilometrow przyjemnej jazdy i stop. Zlapalismy gume. Kierowca nie mial juz dobrego zapasowego kola. Zwrocil mi pieniadze i pokazal na droge, bym lapal okazje. Zostawilem mu jednak 5000 reali. Kolejny pojazd - taksowka z Niemcami. Mieli wolne miejsce. W koncu dojechalem do Siem Reap po 15.00. Znalazalem sympatyczny koreanski Global Guest House. Kokosow w nim nie zbijaja, bo pokoje po 4 i 2 dolary. Czysto i przyjemnie.
Siem Reap to baza wypadowa do oddalonego kilka kilometrow Angkor Wat. Miasto wzbogacilo sie na turystyce. Wiele ekskluzywnych hoteli a sporo ludzi mowi po angielsku. Mnie zainteresowaly oferty masazu. Tylko zle mnie nie zrozumcie! Tajski masaz - to jasna sprawa, robiony przez "na prawde niewidomych" - jeszcze tez, ale spotkalem sie takze z oferta Hammer Massage. Zastanawiam sie czy mozna sobie wybrac wielkosc mlotka... .
W Kambodzy obowiazuja dwie waluty: reale i dolary. Bankomat wyplacil mi "zielone". No problem. Dowiedzialem sie, ze do Angkor moge dojechac ryksza, motorem lub wypozyczonym rowerem. Bilety jednodniowe - 20 USD, 3-dniowe - 40 USD. I taki bilet kupilem przed zachodem slonca jeszcze wczoraj. Przy kasie robia delikwentowi zdjecie i po chwili dostaje sie laminowany dokument. Cale pielgrzymki ludzi z calego swiata. Tylko Eskimosow i Pigmejow nie widzialem. Moze zle sie rozgladalem... .
Zachod slonca ogladalo sie z ruin na wzniesieniu. Szczerze mowiac nic specjalnego... . Potem zejscie kilkaset metrow w tlumie ludzi i powrot w korku do miasta. W obie strony jechalem motorowerem za 3 USD z chlopcem pracujacym w hotelu.
Dzis przed 6.00 znow tam pojechalismy. Wschod slonca nad Angkor o wiele ciekawszy, ale znow tlumy. Potem troche sie to wszystko rozpierzchlo, bo ruiny zajmuja olbrzymi obszar. Spedzilem tam caly dzien. Jutro wynajme za dolara rower na caly dzien i objade kolejna czesc kompleksu, pojutrze reszte. Opisze Wam to wszystko na koniec.
No to pa!
takie święta to jest to!
OdpowiedzUsuńconfetti dużo leci...oj,radują sie dzieci.
OdpowiedzUsuńAngkor... miejsce , w którym słowo "kamienna twarz" nie ma odniesienia.Kurz, pot i inne drogowe atrakcje są monetą za wstęp.Może to wszystko jest w tak wielkim ruchu , że jawi się jako bezruch?
OdpowiedzUsuńobrzydliwie brzmi ten Paganini kupujacy tanie kobiety w Indochinach...szczesliwego nowego...
OdpowiedzUsuńCo ja widzę - nowy kolor tła. Taki niewinnie niebiański ...W błękicie Ci do twarzy ... hultaju ;)
OdpowiedzUsuńlaj laj laj... dzieki!
OdpowiedzUsuńTe rowery to znakomita rzecz.Jakże bardzo ułatwiają życie,szczególnie w podróży.
OdpowiedzUsuń